czwartek, 17 stycznia 2019

Gdy otworzą się wrota piekieł. Recenzja "Demonolodzy. Ed i Lorraine Warren"

Nie jestem w stanie zrozumieć co tak naprawdę skłoniło mnie do przeczytania książki "Demonolodzy" Geralda Brittle. Być może była to ludzka ciekawość oraz chęć zbadania i przyjrzenia się bardziej temu co nieznane i nieakceptowane ludzkiej naturze. Być może chciałem dowiedzieć się czegoś więcej na temat ,,Demonów”, o których mówi się tak głośno, których ,,rzekome” akty opętania wykorzystuje się w popkulturze robiąc z tego kasowe hollywoodzkie filmy. Do tej pory , nawet po dokładnym zanalizowaniu dzieła Brittle’a ,swoistego Reportażu z Pola ,,prawdziwej Wojny” Państwa Warrenów z nadprzyrodzonymi, mrocznymi bytami, zastanawiam się dalej i będę długo myślał nad tym: dlaczego w ogóle zdecydowałem się na zakup wyżej wymienionej pozycji? Czemu, akurat tamtego wieczoru zasiadłem w ciemnym, będącym w półmroku pokoju, z lekko zaświeconą lampką, otwarłem książkę i powoli z strony na stronę wchłaniałem informacje tak przerażające, prawdziwe i szczere, że zachwiało to moją stabilną pozycją osoby wierzącej? Zło istnieje. Tego nie należy podważać. Wystarczy rozejrzeć się dookoła, poszperać po Internecie, czy obejrzeć Wiadomości by znów usłyszeć o jakimś psychopatycznym mordercy lub studencie, który na Campusie Uczelni wyjął broń i z zażartą nienawiścią zaczął ,,faszerować” ołowiem wszystko co popadnie.

Historia aktywności Eda i Lorraine Warrenów oraz przedstawienie obszaru szerokiego zakresu działania Demonologii podziałała na mnie otrzeźwiająco. Uważam, że wszystko co ujrzałem i wchłonąłem z tej książki zaburzyło moją równowagę osoby religijnej i wierzącej w ,,duchy”, lecz jednak negującej coś tak potężnego i starego, jak sam czas: Demony. I tu zaczynają się schody, gdyż pisząc o relacji wywiadu Geralda Brittle’a z Warrenami nawet na samo wspomnienie tych prawie 400 stron rzeczywistego horroru, którego prawdę musiałem zaakceptować, drżą mi ręce i trudno się skupić na zrecenzowaniu Wam czegokolwiek.


Lata 60-te i 70-te to bardzo burzliwy i ambiwalentny okres w dziejach historii świata. Z jednej strony mamy Wojnę w Wietnamie, a z drugiej strony mamy zbuntowaną młodzież sprzeciwiającą się konfliktom zbrojnym oraz wszelkiej przemocy, pragnącą Wolności i wyrwania się z życia wg. ściśle określonego schematu, narzucanego przez tak troszczące się o nich Państwo. Słynne ,,Dzieci Kwiaty” zawędrowały nie tylko do USA, ale swoim stylem ,,robienia tego co się chce” podbiły także Europę. No i właśnie tu wchodzimy na zbyt wąski grunt. Duża swoboda w podejmowaniu decyzji, krytykowanie wszystkiego co zaburza naturalny ,,pokój”, wciąganie Kwasu i palenie Marihuany spowodowały, że żadna tajemnica nie była już niemożliwa do zbadania. Zażywanie LSD i innych narkotyków powodowały halucynacje i błogie uczucie obecności wyższej Istoty. Ale to nie wystarczyło spragnionym i głodnym doznań Hippisom. Lorraine Warren zwraca uwagę, że w złotym okresie ,,rewolucji pokojowej” zdarzyły się rzeczy, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Na półki wszystkich, nie ważne jakich to rodzajów sklepów - zaczęły trafiać narzędzia służące do odprawiania okultystycznych rytuałów i przywoływania ,,Duchów”. Regały przydrożnych marketów, masowo zapełniano Planszami Ouija i innymi wyzywającymi rekwizytami. Ani się obejrzeć, a po nich nie było nawet śladu. Z taką ,,zabawką” wystarczyło tylko wrócić na swoje włości, zapalić skręta, lekko się rozluźnić i siąść z przyjaciółmi w kółku. Potem tylko trzeba złapać się za ręce położyć ,,Ouiję” po środku i zacząć grę. Tylko jak ona się skończy? Kto kogo przechytrzy?

Ludzka Ignorancja oraz kpina z potężnego i niewidocznego innego wymiaru, od zarania dziejów istniejącego pośród naszego namacalnego Wszechświata, wprost nie zna granic. Czy 40 lat temu czy to teraz, wszyscy Ci, którzy bawili się rekwizytami służącymi do odprawiania mrocznych rytuałów w celu ,,uzyskania pomyślności w życiu” nie zdawali sobie sprawy z jak wielkimi i nie do końca poznanymi siłami przyjdzie im się zmierzyć. Nigdy nie mamy pewności czy wzywając Ducha konkretnej osoby uzyskamy zamierzony efekt. Może być tak, że zamiast niego, pod niematerialną postać ,,Ukochanej dziewczyny” lub ,,utraconego przyjaciela” wcieli się ,,zły duch demoniczny”, który w ten sposób będzie chciał wszystkich oszukać. Najgorzej jest wtedy, gdy ostatecznie utwierdzi się on w przekonaniu, że ma nas w garści. To w ten sposób poprzez przyzwolenie ,,Demon” zdziera kajdany Boga i wchodzi ze swojej mrocznej macierzy do naszej. Przez taki przykry w skutkach scenariusz musiała przejść pewna rodzina z USA w Vermont, której przypadek badali ciągle będący w pogotowiu Demonolog Ed Warren i jego żona Lorraine – wybitne i bardzo wrażliwe Medium. Chodziło o kilkuosobową gromadkę Beckfordów. Ludzie Ci żyli w ciągłym strachu i niewyobrażalnym lęku, przez 8 tygodni. Doświadczali tak parszywych i plugawych zjawisk aktywności złych bytów, że można porównać to do bycia w ciągłej depresji i non-stop witania się ze śmiercią. Byli w tzw Drugim z ,,Trzech Aktów” całkowitego pozyskania jednostki ludzkiej, a następnym po Nawiedzeniu procesie: Dręczeniu. Nastrój jak w Kalejdoskopie , to mało powiedziane. Podczas tego etapu całkowitego zniszczenia i upodlenia człowieka, który tak bardzo przecież reprezentuje Boga, Demonowi chodzi głównie o odczłowieczenie. Musi tak nas poniżyć, byśmy byli sami dla siebie obcy i byśmy byli pozbawieni iskierki nadziei. To wtedy zazdroszczący nam powłoki cielesnej i życiodajnej krwi ów mroczny byt, przełamuje niewidzialną barierę, spycha naszą duszę głęboko do podświadomości i opanowuje całkowicie nasze organizmy. Zaczyna się ostateczna walka człowieka o swoją duszę. Zaczyna się potyczka dobra ze złem. Nadchodzi Opętanie. I z tym niestety nie poradziła sobie również Anneliese Michel, którą wzięło w posiadanie nie jeden, ale masa złych duchów nieludzkich. Jej udręka trwała 3 lata i był to jeden z najcięższych przypadków opętania w Historii, gdyż Demon nie przejął nad nią kontroli w wyniku przyzwolenia czy prawa przyciągania, tylko poprzez rzecz tak paradoksalną, że aż niemożliwą. Anneliese była bardzo wierzącą i bogobojną 22 – letnią niemiecką studentką. Mroczne byty w jakiś sposób przejęły jej ciało, a ona sama stała się momentalnie kruchą i bardzo przygnębioną osobą. Jak w ogóle dochodzi do opętania osoby tak religijnej? Odpowiedź jest trudna nawet do zaakceptowania dla samego Kościoła. Przypadek młodej panny Michel to tzw.,, niegodziwość”. Demon bierze w posiadanie ciało człowieka tak wierzącego gdyż chce doprowadzić do ostatecznej konfrontacji z Bogiem i jak najbardziej go poniżyć oraz wystawić miłość do człowieka na próbę. Anneliese zmarła po 66-ciu odmówionych Egzorcyzmach Większych ,,tzw. Rytuałach rzymskich”. Sama ich liczba zwielokrotnienie cyfry 3 jest dla mrocznej istoty wyrazem tryumfu i podwójnego wyszydzenia Boga.

Jeśli widziałeś film ,,Obecność” i ,,Obecność 2” i poruszyło to twoją Wiarę i zakwestionowało wszystko co do tej pory wiedziałeś o ,,zjawiskach nadprzyrodzonych” to wiedz, że przeczytanie "Demonologów" Geralda Brittle’a jeszcze bardziej przyprawi Cię o konsternację i zadumę nad tym, jakie jest miejsce człowieka w toczącej się od eonów czasu wojnie dobra ze złem. Przeczytasz to, a uwierzysz; lecz wiedz: robisz to na własną odpowiedzialność.

sobota, 5 stycznia 2019

Syn Ziemi, Władca Oceanów. "Aquaman" - recenzja filmu.

 "Aquaman" jest pierwszym tak odważnie zrealizowanym filmem; baśniowy, mityczny, fantasmagoryczny - a nie wiem jakich tu określeń jeszcze użyć - wykreowany tu podwodny świat - w głównej mierze jako domostwo Atlantów, z nutką retrospekcji tego jak ów świat wyglądał: ,,na lądzie" przed ,,samozagładą", zapiera dech w piersiach. Atlantyda jest więc o wiele bardziej tajemniczym, platońskim, czyli mitycznym światem, niż można by przed obejrzeniem tej produkcji przypuszczać. 

Brak słów; ściana emocji, która napierała na mnie i napierała - a nie wiem, jak to do końca wyrazić, została zerwana, i to czego do tej pory w "Kinowym Uniwersum DC" jeszcze nie było, spłynęło na mnie, porażając mnie w niemożliwy do ogarnięcia odczuciami, sposób. Tak poczułem się po obejrzeniu "Aquamana". Dobrze, że do krakowskiej "Plazy" na seans "Aquamana" przyjechałem własnym autem. Po ostatnim wyświetlonym kadrze filmu musiałem siąść przy stoliku, wypić kawę i ,,na spokoju" przetrawić, to co widziałem w tym filmie, przyswoić sobie każdą jego sekundę - zrozumieć to, co w tak piękny graficznie i ciepły pod względem fabularnym (pierwsze kilkanaście minut z Nicole Kidman to czysta słodycz, to atmosfera rodzinna, którą paradoksalnie wzmacnia dostosowany do "Aquamana",,jump scare"- w postaci wparowania wartowników Atlantów i pojedynku Atlanny z nimi) i  będący jak baśń i przygoda w późniejszym etapie (choć ze skomplikowanym i wnikliwym budulcem fabuły nie było mowy; toż to ,,superhero movies") sposób, nam oglądającym przekazało. Ten film pod względem astronomicznie wręcz rozległych, jakby wychodzących poza ramy krawędzi lekko sferycznego, panoramicznego, obrazu "IMAX", doświadczanych przez widza wykreowanych tu obszarów: głębin oceanów, form życia, które je zamieszkują, każdego monolitu i części kamiennych, masywnych nakrytych zielonkawym nalotem, struktur, oraz tej wędrówki ,,oka kamery" po różnych głębokościach Oceanów, i batalii między armią dowodzoną przez Orma, a ostatnim Królestwem Oceanów, które jeszcze nie podbił, batalii przyćmiewającej swym gigantyzmem, rozmachem i świetnymi wizualizacjami graficznymi, pod tym przynajmniej względem "Avengers: Infinity War", dał do zrozumienia miłośnikom lubiącym adaptacje Uniwersów Komiksowych, że "Kinowe Uniwersum DC Comics" powoli nabierze kolorów i jego rozwój, miejmy nadzieję, pójdzie w bardzo dobrym kierunku.


Warto obejrzeć "Aquamana" po raz drugi, po raz trzeci, i po raz enty, czyli tyle ile nasze fanowskie odczucie potrzebuje, bo wiele umieszczonych tu kwestii i wartości staje się niczym dobre wino - im bardziej doświadczane, i i m starsze, tym lepsze. I tak, będąc drugi raz w kinie, tym razem w naszym rodzimym "Heliosie", na seansie "Aquamana" w 2D, z polskim dubbingiem, który nie był wcale taki zły, a kulały jedynie w tej kwestii: postać Aquamana i tłumaczenie, które nie oddawało do końca ,,ducha" i zamierzeń oryginału, z takim samym skupieniem i oddaniem się temu filmowi, obejrzałem tą produkcję. Ponownie, i to bez dwóch zdań zostałem nad wyraz pozytywnie zaskoczony tym ,,ciepłem" - tą niebywałą pozytywną energią filmu, atmosferą zabarwioną odwagą, męstwem, niezłomnością, czyli akcentem - swego rodzaju filtrem - pozwalającym nam mówić o tej produkcji, jako o dziele z "Kinowego Uniwersum DC", które jest pierwszym filmem superbohaterskim; wcześniejsze dzieła Snydera - oprócz "Man of Steel" były adaptacją komiksów "DC", w których mieliśmy zbyt dużo mroku, patosu, jakiejś nadmiernej pompatyczności i kultu jednostki - postać komiksowa i bohater, jako potężna, boska istota.

Jeśli chodzi o poszczególne realizacje ról aktorskich, to warto zwrócić uwagę na uważne i ujmujące wcielenie się Nicole Kidman w Atlannę, która zrobił to tak naturalnie, że poruszyła moje fanowskie serducho i jako matka, i jako żona i jako królowa, która w genialnie zmontowanych, z świetnie poruszającą się w wielu płaszczyznach kamerą, scenach walki, w domku przy latarni na początku filmu, potrafiła pokazać strażnikom Atlantydy, że dla rodziny zrobi wszystko; Atlanna nie podda się bez walki. 






Co do humoru w "Aquamanie": niewymuszone, naturalne wpisane w fabułę i nasycenie emocjonalne oraz napięcie, gagi - Jason Momoa gra tak swobodnie, jakby to nie Arthur Curry stał się Aquamanem, lecz... Jason Momoa; a do ,,ciepła" emocjonalnego filmu - a tego brakowało poprzednim produkcjom z "Uniwersum DC", zwłaszcza tym z lat 2012-2017, pierwsze kilka minut "Aquamana" mówi wszystko. Warto jeszcze raz do tego wrócić; Nicole Kidman, Labrador, mały Arthur, który widzimy jak dorasta; coś niesamowitego. A co do sceny po napisach, jeśli miałbym coś więcej powiedzieć, a jest tylko jedna takowa scena - zaraz na początku startu napisów końcowych, i jest ona trochę nielogiczna - przetrwanie "Black Manty" po tak destrukcyjnym upadku nie powinno nastąpić. Czyżby w Sequelu "Aquamana" jednym z głównych łotrów okazał się właśnie "Black Manta"; Black Manta współpracujący z zespołem ludzi? 

 


Tak zwana ,,Final Battle", w ostatniej części filmu, gdy Aquaman zdobywa złoty trójząb Posejdona, wręcz porażała swą epickością, jakimś mitologicznym lub apokaliptycznym rozmachem, z płynnymi dostosowanymi efektami specjalnymi, miażdżąc w ten sposób wszystkie duże pojedynki i konflikty, które zajmowały ogromniastą przestrzeń, ukazane do tej pory we wszystkich filmowych adaptacjach Komiksowych Uniwersów. To było tak niesamowite, że pomyślałem, iż w końcu batalia Atlantów ze ,,Słonoziemcami" wyleje się za krawędzie ekranu i przeniesie się do naszej rzeczywistości... Mind Blowed!!

Oprócz "Odchłańców",  "Rybaków(?) oraz "Słonoziemców" - bo ci byli dzicy, pierwotni i mało ich cokolwiek obchodziło - reszta morskich Królestw chciała żyć w neutralnym do ,,powierzchniowców" stosunku, lub w nastawieniu pokojowym: zamiast walczyć z istotami ludzkimi, jak chciał Orm, lepszym rozwiązaniem było niesienie przyjaznych relacji i pomoc gatunkowi człowieka w rozwoju technologicznym. Lecz "Aquaman" jakoś tego za bardzo nie przedstawiał; no cóż, na razie jest daleko do wymiany kulturowej i technologicznej między tak różnymi światami.
 

Jak widzieliśmy w trakcie filmu a zapewne to podłapaliście, po relacjach dziennikarzy i komentarzach specjalistów w mediach, Atlantydą, ba, tym, co się rozgrywa ,,pod naszym nosem" w niezbadanych głębinach Mórz i Oceanów, Świat w ogóle się nie interesuje, a nadnaturalne zjawiska, jak potężne ,,nie wiadomo skąd" tsunami, wyrzucanie śmieci z głębi wód na brzeg, w dalszym ciągu pozostaje ,,nadnaturalne" i niewyjaśnione, bądź robi się prosty trick: zrzuca się to na winę... Rządu. "Aquaman" rozegrał swój bieg w odosobnieniu - Black Manta działał potajemnie; nie było więc mowy o ingerencji jakichś Tajnych Służb. Film przedstawiał wydarzenia przez pryzmat jednej postaci, Arthura Curry'ego - syna Ziemi i Władcy Mórz. Sequel powinien więc obejmować dwie płaszczyzny wydarzeń: ląd i oceany - scena po napisach wyraźnie to sugeruje. Zapewne wtedy dostaniemy takie dzieło, które zadowoli wszystkich fanów.



Niech żyje Król Arthur, Aquaman, Władca Siedmiu Mórz! Ze względu na niewiadomą przyszłość "Kinowego Uniwersum DC", będę ostrożny, gdyż tak piękny, jak "Aquaman", film, niekoniecznie musi uratować obrazy kinowe od "DC"; nie wszystkie produkcje muszą od razu robić takie ,,Wow!" wrażenie na widzach, jak "Aquaman". Dlatego też ów film oceniam na: 8,5/10









Obsceniczne szaleństwo i mitologia Lovecrafta. Recenzja komiksu "Neonomicon"

Mroczna, wyjątkowo dogłębna w swej atmosferze, obłędna i zaskakująca w kreowaniu uczucia niepokoju i lęku, oraz tajemnicza, dogłębnie sza...