sobota, 5 stycznia 2019

Syn Ziemi, Władca Oceanów. "Aquaman" - recenzja filmu.

 "Aquaman" jest pierwszym tak odważnie zrealizowanym filmem; baśniowy, mityczny, fantasmagoryczny - a nie wiem jakich tu określeń jeszcze użyć - wykreowany tu podwodny świat - w głównej mierze jako domostwo Atlantów, z nutką retrospekcji tego jak ów świat wyglądał: ,,na lądzie" przed ,,samozagładą", zapiera dech w piersiach. Atlantyda jest więc o wiele bardziej tajemniczym, platońskim, czyli mitycznym światem, niż można by przed obejrzeniem tej produkcji przypuszczać. 

Brak słów; ściana emocji, która napierała na mnie i napierała - a nie wiem, jak to do końca wyrazić, została zerwana, i to czego do tej pory w "Kinowym Uniwersum DC" jeszcze nie było, spłynęło na mnie, porażając mnie w niemożliwy do ogarnięcia odczuciami, sposób. Tak poczułem się po obejrzeniu "Aquamana". Dobrze, że do krakowskiej "Plazy" na seans "Aquamana" przyjechałem własnym autem. Po ostatnim wyświetlonym kadrze filmu musiałem siąść przy stoliku, wypić kawę i ,,na spokoju" przetrawić, to co widziałem w tym filmie, przyswoić sobie każdą jego sekundę - zrozumieć to, co w tak piękny graficznie i ciepły pod względem fabularnym (pierwsze kilkanaście minut z Nicole Kidman to czysta słodycz, to atmosfera rodzinna, którą paradoksalnie wzmacnia dostosowany do "Aquamana",,jump scare"- w postaci wparowania wartowników Atlantów i pojedynku Atlanny z nimi) i  będący jak baśń i przygoda w późniejszym etapie (choć ze skomplikowanym i wnikliwym budulcem fabuły nie było mowy; toż to ,,superhero movies") sposób, nam oglądającym przekazało. Ten film pod względem astronomicznie wręcz rozległych, jakby wychodzących poza ramy krawędzi lekko sferycznego, panoramicznego, obrazu "IMAX", doświadczanych przez widza wykreowanych tu obszarów: głębin oceanów, form życia, które je zamieszkują, każdego monolitu i części kamiennych, masywnych nakrytych zielonkawym nalotem, struktur, oraz tej wędrówki ,,oka kamery" po różnych głębokościach Oceanów, i batalii między armią dowodzoną przez Orma, a ostatnim Królestwem Oceanów, które jeszcze nie podbił, batalii przyćmiewającej swym gigantyzmem, rozmachem i świetnymi wizualizacjami graficznymi, pod tym przynajmniej względem "Avengers: Infinity War", dał do zrozumienia miłośnikom lubiącym adaptacje Uniwersów Komiksowych, że "Kinowe Uniwersum DC Comics" powoli nabierze kolorów i jego rozwój, miejmy nadzieję, pójdzie w bardzo dobrym kierunku.


Warto obejrzeć "Aquamana" po raz drugi, po raz trzeci, i po raz enty, czyli tyle ile nasze fanowskie odczucie potrzebuje, bo wiele umieszczonych tu kwestii i wartości staje się niczym dobre wino - im bardziej doświadczane, i i m starsze, tym lepsze. I tak, będąc drugi raz w kinie, tym razem w naszym rodzimym "Heliosie", na seansie "Aquamana" w 2D, z polskim dubbingiem, który nie był wcale taki zły, a kulały jedynie w tej kwestii: postać Aquamana i tłumaczenie, które nie oddawało do końca ,,ducha" i zamierzeń oryginału, z takim samym skupieniem i oddaniem się temu filmowi, obejrzałem tą produkcję. Ponownie, i to bez dwóch zdań zostałem nad wyraz pozytywnie zaskoczony tym ,,ciepłem" - tą niebywałą pozytywną energią filmu, atmosferą zabarwioną odwagą, męstwem, niezłomnością, czyli akcentem - swego rodzaju filtrem - pozwalającym nam mówić o tej produkcji, jako o dziele z "Kinowego Uniwersum DC", które jest pierwszym filmem superbohaterskim; wcześniejsze dzieła Snydera - oprócz "Man of Steel" były adaptacją komiksów "DC", w których mieliśmy zbyt dużo mroku, patosu, jakiejś nadmiernej pompatyczności i kultu jednostki - postać komiksowa i bohater, jako potężna, boska istota.

Jeśli chodzi o poszczególne realizacje ról aktorskich, to warto zwrócić uwagę na uważne i ujmujące wcielenie się Nicole Kidman w Atlannę, która zrobił to tak naturalnie, że poruszyła moje fanowskie serducho i jako matka, i jako żona i jako królowa, która w genialnie zmontowanych, z świetnie poruszającą się w wielu płaszczyznach kamerą, scenach walki, w domku przy latarni na początku filmu, potrafiła pokazać strażnikom Atlantydy, że dla rodziny zrobi wszystko; Atlanna nie podda się bez walki. 






Co do humoru w "Aquamanie": niewymuszone, naturalne wpisane w fabułę i nasycenie emocjonalne oraz napięcie, gagi - Jason Momoa gra tak swobodnie, jakby to nie Arthur Curry stał się Aquamanem, lecz... Jason Momoa; a do ,,ciepła" emocjonalnego filmu - a tego brakowało poprzednim produkcjom z "Uniwersum DC", zwłaszcza tym z lat 2012-2017, pierwsze kilka minut "Aquamana" mówi wszystko. Warto jeszcze raz do tego wrócić; Nicole Kidman, Labrador, mały Arthur, który widzimy jak dorasta; coś niesamowitego. A co do sceny po napisach, jeśli miałbym coś więcej powiedzieć, a jest tylko jedna takowa scena - zaraz na początku startu napisów końcowych, i jest ona trochę nielogiczna - przetrwanie "Black Manty" po tak destrukcyjnym upadku nie powinno nastąpić. Czyżby w Sequelu "Aquamana" jednym z głównych łotrów okazał się właśnie "Black Manta"; Black Manta współpracujący z zespołem ludzi? 

 


Tak zwana ,,Final Battle", w ostatniej części filmu, gdy Aquaman zdobywa złoty trójząb Posejdona, wręcz porażała swą epickością, jakimś mitologicznym lub apokaliptycznym rozmachem, z płynnymi dostosowanymi efektami specjalnymi, miażdżąc w ten sposób wszystkie duże pojedynki i konflikty, które zajmowały ogromniastą przestrzeń, ukazane do tej pory we wszystkich filmowych adaptacjach Komiksowych Uniwersów. To było tak niesamowite, że pomyślałem, iż w końcu batalia Atlantów ze ,,Słonoziemcami" wyleje się za krawędzie ekranu i przeniesie się do naszej rzeczywistości... Mind Blowed!!

Oprócz "Odchłańców",  "Rybaków(?) oraz "Słonoziemców" - bo ci byli dzicy, pierwotni i mało ich cokolwiek obchodziło - reszta morskich Królestw chciała żyć w neutralnym do ,,powierzchniowców" stosunku, lub w nastawieniu pokojowym: zamiast walczyć z istotami ludzkimi, jak chciał Orm, lepszym rozwiązaniem było niesienie przyjaznych relacji i pomoc gatunkowi człowieka w rozwoju technologicznym. Lecz "Aquaman" jakoś tego za bardzo nie przedstawiał; no cóż, na razie jest daleko do wymiany kulturowej i technologicznej między tak różnymi światami.
 

Jak widzieliśmy w trakcie filmu a zapewne to podłapaliście, po relacjach dziennikarzy i komentarzach specjalistów w mediach, Atlantydą, ba, tym, co się rozgrywa ,,pod naszym nosem" w niezbadanych głębinach Mórz i Oceanów, Świat w ogóle się nie interesuje, a nadnaturalne zjawiska, jak potężne ,,nie wiadomo skąd" tsunami, wyrzucanie śmieci z głębi wód na brzeg, w dalszym ciągu pozostaje ,,nadnaturalne" i niewyjaśnione, bądź robi się prosty trick: zrzuca się to na winę... Rządu. "Aquaman" rozegrał swój bieg w odosobnieniu - Black Manta działał potajemnie; nie było więc mowy o ingerencji jakichś Tajnych Służb. Film przedstawiał wydarzenia przez pryzmat jednej postaci, Arthura Curry'ego - syna Ziemi i Władcy Mórz. Sequel powinien więc obejmować dwie płaszczyzny wydarzeń: ląd i oceany - scena po napisach wyraźnie to sugeruje. Zapewne wtedy dostaniemy takie dzieło, które zadowoli wszystkich fanów.



Niech żyje Król Arthur, Aquaman, Władca Siedmiu Mórz! Ze względu na niewiadomą przyszłość "Kinowego Uniwersum DC", będę ostrożny, gdyż tak piękny, jak "Aquaman", film, niekoniecznie musi uratować obrazy kinowe od "DC"; nie wszystkie produkcje muszą od razu robić takie ,,Wow!" wrażenie na widzach, jak "Aquaman". Dlatego też ów film oceniam na: 8,5/10









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obsceniczne szaleństwo i mitologia Lovecrafta. Recenzja komiksu "Neonomicon"

Mroczna, wyjątkowo dogłębna w swej atmosferze, obłędna i zaskakująca w kreowaniu uczucia niepokoju i lęku, oraz tajemnicza, dogłębnie sza...