poniedziałek, 29 kwietnia 2019

"Seryjni Mordercy", Jarosław Stukan. Recenzja publikacji!

Problematyka seryjnych morderców, to niezgłębiona, przytłaczająca, jak i ciekawa gałąź tematyczna, obejmująca swym zasięgiem ramy wielu dziedzin nauki. Przed szerszym zagłębieniem się w tę specyficzną tematykę, a co za tym idzie w umysły ludzi, którzy z perspektywy zwykłego ,,szarego” człowieka uznawane są za sapiące każdą sekundą swej obecności na Ziemi, każdą minutą życia złem istoty, jestestwa, które są spaczoną mrokiem i czernią niepohamowanego, a często inteligentnego zła biologiczną, tylko przypominającą gatunek ludzki, powłoką, należy choć trochę przybliżyć miarę problemu psychologiczno-moralno-społecznego, którym, niczym biblijna plaga stali się w dziejach współczesnej cywilizacji notoryczni, zagorzali, oddani permanentnemu nałogowi, zbrodniarze.





Seryjni mordercy, to zarówno gatunkowe, jak i społeczne wynaturzenie, którego skutki cywilizacyjna myśl ludzka poznaje od setek lat, nie wspominając o tych przypadkach, których nie odnotowała żadna kronika, czy inne źródło pisane. W dziejach istnienia złożonych organizmów żywych, wykazujących chociażby cząstkową istniejącą świadomość, a może nawet samoświadomość, trudno spotkać mordujące się nawzajem spośród tego samego gatunku, zwierzęta; oczywiście wyłączając z tego porównania aspekty walk samców pomiędzy jednym gatunkiem, będące wynikiem próby ,,kupienia” sobie względów samicy podczas okresu godowego, oraz obronę terytorium i kasty przed wrogim samcem. Wyjątkiem są ,,dzieci boże”, członkowie ,,Adamowego plemienia”, my, ludzie. Nie dość, że potrafimy mordować innych, w większości przypadków niczemu winnych bliźnich, to robimy to często w horrendalnych, zatrważających, umykających logicznemu rozumowaniu ilościach, pozbawiając życia nie trzech, pięciu, czy ośmiu, ale kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu osób. Dlaczego jesteśmy tacy wyjątkowi? Co nas kieruje do tak agresywnych czynów. Czy dominacja w łańcuchu pokarmowym i podporządkowanie sobie planetarnego ekosystemu pod własne dyktando już człowiekowi nie wystarcza?

Seryjni mordercy mają zupełnie inny, z perspektywy osoby ich obserwującej stosunek do kultury życia i śmierci. Z biologicznego punktu widzenia są ludźmi, to fakt. Jednak pod względem moralno-etycznym, przypisywanym punktowi widzenia przeciętnego człowieka, gdy patrzymy się na jakiegoś seryjnego mordercę nie widzimy nic więcej oprócz fizycznej powłoki, pod którą kryje się wynaturzona przez zło dusza, istota zatracona w zboczeniu i skrajnej perwersji, demon, który przez bramy piekieł ,,zstąpił" na świat ludzi. Jak podkreślałem w wyżej rozwiniętej myśli istoty żywe z genetycznego punktu widzenia nie są stworzone, ba, zdolne do tego, aby zabijać osobników tego samego gatunku - stąd nasza bulwersacja, głęboki, jakby nie mający końca szok, obłe przerażenie, odraza i inne falujące negatywne emocje, w stosunku do tego, ,,co robią", i jak to robią seryjni mordercy, które wyrażamy na różny sposób, głównie odwołujący się do porównań takowych zabójców z bestiami, wilkami, czy skąpanymi w szaleńczym bluźnierstwie, chaosie i anarchii umysłu, jednostkami. Seryjni mordercy są chorobą społeczną, zarażając tkankę Cywilizacji paskudnym nowotworem. Swymi czynami w oczach zbiorowiska ludzi, nałogowi mordercy poddawani są społecznemu ostracyzmowi, wykluczani z życia publicznego; takie indywidua trzeba po prostu potrafić zrozumieć, zacząć z nimi umiejętnie i w sposób uważnie nastawiony rozmawiać, czy co istotne, badać ich przeszłość: każdy aspekt ich życia mający wpływ na to dlaczego stali się tym kim się stali.

Przeważnie jest tak, że to przeszłość definiuje to kim jesteśmy w teraźniejszości. Obecnie metody poznawczo-badawcze skupione na zgłębieniu tajników funkcjonowania umysłów seryjnych morderców, są intensywnie stosowane i rozbudowywane, lecz mimo to wiele pozostaje do odkrycia w sferze psychicznej i biologicznej, jako czynników wyjaśniających mechanizm kształtowania się ,,seryjnych morderców". Jako ludzie jesteśmy skomplikowanymi pod względem biologii i psychologii organizmami. By być wewnętrznie stabilną psychicznie jednostką, trzeba umieć akceptować potrzeby samego siebie i być otwartym na poglądy i potrzeby innych ludzi. Jeśli nasza percepcja nie akceptuje istnienia innych ludzi oraz grupy ludzi np. prostytutek, homoseksualistów niskich kobiet bądź mężczyzn, przedstawicieli określonych grup wiekowych lub zawodowych, poza samym sobą, lub poza konkretną grupą przyjazną lub neutralną naszym celom ludzi, dochodzi do tworzenia aspołecznego modelu egzystencji, skrajnego wyobcowania, co z kolei może prowadzić do zaburzeń, z których możemy, ale nie musimy, narodzić się kiedyś, nie będąc tego świadom, jako seryjni mordercy. Jednakże nie zawsze wyobcowany, wykorzystywany w dzieciństwie przez władczą matkę, ojca lub obojga rodziców, lub mający trudności z nawiązywaniem kontaktów z innymi osobami człowiek staje się mordercą. Nie należy zapominać o uwarunkowaniach biologicznych, jak choroby i urazy mózgu, problemy natury neurologicznej i genetycznej, oraz choroby i zaburzenia psychiczne, które w połączeniu z determinantami socjologiczno-psychologicznymi byłyby bardziej skłonne, aby przyczynić się do wyłonienia się z osobowości normalnego dotychczas człowieka, czystego, klasycznego zimnokrwistego mordercy. Do tych wniosków, do tego specyficznego pola zainteresowań, które zajęło mnie na długie godziny, w dalszym ciągu zajmuje i będzie zajmować w przyszłości, doprowadziła publikacja popularnonaukowa, z ciekawym momentami akademickim nastawieniem autorstwa Jarosława Stukana: "Seryjni Mordercy".




,,Nie ma czegoś takiego, jak urodzony seryjny morderca - każdy z nas ma wady i zalety w odniesieniu do fizyczności i psychiki. Większość ludzi radzi sobie z tym, co ich spotyka. Są tacy, którzy nie potrafią". Tak brzmią słowa Williama Schambergera, psychiatry Eda Kempera - seryjnego mordercy, który już w wieku 15 lat trafił - i przez 5 lat tam przebywał – do szpitala psychiatrycznego w Atascadero, który zrobił w końcu to, o czym marzył od dawna: zabił własną matkę, po czym odciął jej głowę i nad nią się onanizował. Jest to na tyle okrutne, że nawet tysiąc kartek by nie starczyło, aby wyrazić własne emocje, opinię na temat tak aludzkiego, bluźnierczego zachowania. Myśli, które przytoczyłem, które wychodzą z ust tak doświadczonego psychiatry potwierdzają dobitnie, jak olbrzymim wyzwaniem jest prewencja w kierunku próby powstrzymania pojawiania się wśród mas społecznych tego typu ,,osobistości”, jak seryjni mordercy; jak ciężką pracą jest ich wykrycie i postawienie przed sądem, oraz zrozumienie modus operandi takowych okrytych ludzką powłoką diabolicznych bestii, czy poradzenie sobie z takim przypadkiem, jako przypadkiem zagrażającym normalnemu funkcjonowaniu społeczeństwa. W pracy Jarosława Stukana cechą zbyt wyróżniającą się i nietypową w tego rodzaju literaturze naukowej, której jest autorem, co iście zaskakujące, nie dominuje zbiór treści opisujących w różnych podgrupach i tematach ogólne zjawisko tudzież problem psychologiczno-socjologiczny jakim jest seryjny morderca. Takowych informacji na około 310 stron objętości spisanej przez Stukana relacji z aktualnego ,,pola walki” wymiaru sprawiedliwości, psychiatrii i psychokryminologii – bo niniejszym omawiana pozycja jest poprawionym i wznowionym w 2017 roku wydaniem – z dylematem jaki stawia przed nimi istota ludzka dopuszczająca się seryjnie dokonywanych morderstw, jest zaledwie kilkadziesiąt stron. Czy jest to przechylające moją opinię o tej publikacji w stronę negatywną, zaskocznenie? "Seryjni Mordercy", z zaledwie dwiema z trzech dużych części składających się na całość tytułu, opowiadającymi o wpływie przeszłości notorycznych morderców na ich późniejsze życie, które ku spełnieniu własnej deprawacji i satysfakcji splamione zostanie krwią niczemu winnych osób; częściami uwydatniającymi czynniki biologiczne, socjologiczne, na które składa się wszystko od wychowania w rodzinie, po wykorzystywanie seksualne przez rodziców i ich znęcanie się, co może zrodzić przyczynek do stania się przez kogoś brutalnym zabójcą; częściami prawiącymi o obliczach seryjnych morderców, sposobie ich działania, tworzenia profilu psychologicznego takiego sprawcy, określaniu jego poczytalności, i o przykładach – dużej ilości statystykach, zestawionych w dobrze scalone tabele, poprzez, które możemy dowiedzieć jaki procent danego rodzaju dewiantów jest seryjnym mordercą, czy, jaki rodzaj seryjnego mordercy działa w konkretny sposób na określonym terenie, z uwzględnieniem określonych krajów, stanowią w konsekwencji bardzo wyważoną lekturę. W stosunku do tego, co przez 240 dalszych dogłębnie zatrważających, wręcz dobijających ,,bezpieczeństwo psychiczne” czytającego stron, zalewającymi go przykładami notorycznych zabójców mordujących w różnych okolicznościach i na różnym podłożu i stanie psychicznym, ta krótka typowo naukowa komórka niniejszej książki, na którą składa się rdzeń wiedzy z psychiatrii, biologii, neurologii, statystyki policyjnej, psychologii i kryminalistyki, wypada niezwykle dobrze i jest odważnie, inteligentnie rozprowadzona merytorycznie. Taki zabieg pozwala zagłębiającemu się w lekturę "Seryjnych Morderców" ochotnikowi, a nie jest to rzecz łatwa nawet dla pojętnych umysłów do przyswojenia przez nasze komórki mózgowe, posłużyć się podwójną, składającą się z dwóch małych rozdziałów częścią naukowo-analityczną do osobniczego przestudiowania przypadku jakiegoś mordercy lub grupy morderców w trakcie zajmowania się częścią publikacji, którą powinno się nazwać ,,studium przypadku”. To właśnie w tej opasłej kilkusetstronicowej części Stukan pokazuje swą umiejętność konfrontacji merytorycznej warstwy dzieła z tym rozciągniętym ,,studium przypadku”.

Liczba seryjnych morderców, którzy czasami pracują w grupach, których to autor omówił, nawet z ujęciem ich ,,morderczej genezy” i ich przytaczanej wypowiedzi, co często zakrawało na formę biografii, jest naprawdę ,,ogromniasta”. Hiperbolizujące słowo jest tu dobrym określeniem; zadziwia mnie i wdziera chłód, zawiązując lodowate pęty wokół ciała, aż do braku tchu, aż do łapania spazmatycznego oddechu, że ten typ zabójcy jest rozproszony po całym świecie, jakby otwarły się wrota piekieł i diaboliczna, czysto-destrukcyjna, o niezmierzonym źle plaga została ,,spuszczona” na świat ludzi. Może przerażać również to, że autor publikacji uwydatnia jeden zatrważający fakt: średnio każdego roku, przeważnie w każdym państwie na świecie pojawia się jeden seryjny morderca. Spieszmy się kochać ludzi, doceniać bliskich, bo niektórzy tak szybko odchodzą, i to za sprawą bezdusznych, bestialskich zabójców.

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Popkulturowy mąż stanu i ojciec chrzestny Komiksu. Recenzja publikacj: "Stan Lee.Człowiek Marvel" Batchelora

Popkulturowa myśl ludzka, popkultura, kultura popularna. Takich określeń używamy, aby opisać zjawisko, które z perspektywy dzisiejszego otoczonego najrozmaitszymi formami kultury obywatela ziemskiej Cywilizacji, na przestrzeni pisanych przez ludzkość dziejów, doniośle opanowało globalną społeczność ludzi, począwszy od stopniowej ewolucji w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku, a na współczesności – schyłku drugiej dekady XXI wieku, skończywszy. Kultura popularna zrodziła się ze starań i pomysłów wcielonych siłą sprawczą, ot pomysłów wielu artystów, reżyserów, pisarzy i innych specjalistów. W swej historii – bo należy potraktować ją niczym inaczej kategoryzowana kultura, która stała się z biegiem czasów wpływającym na życie ludzi i ich spojrzenie na świat zbiorowym nadrzędnym bytem o innym rodzaju egzystencji - nie miała ona łatwo, a zanim z czegoś niszowego osiągnęła status istotny, wybijający ją z pozycji kultury pseudoartystycznej kojarzonej w latach 40-tych XX wieku z magazynami pulpowymi, paskami komiksowymi dorysowywanymi w popularnych gazetach i samymi historiami obrazkowymi, uważanymi przez klasę wyższą i ,,inteligencję społeczeństwa” za przedstawiające tylko krótkie historyjki bez polotu, przeznaczone dla wąskiej grupy odbiorców angażujących się w coś mało poważnego, wydarzyło się bardzo dużo, z czego współczesny społeczny model typowego geeka nie zdaje sobie nawet sprawy.

Przez zglobalizowaną kulturę popularną, lub po prostu popkulturę – zanim narodziła się, jako stworzony dla pragnących rozrywki mas wchodzący w erę rewolucji mediów i technologii, istotny odłam kultury, dojrzewając do swojej współczesnej formy: stanu, który w pełnym znaczeniu tego słowa można nazwać popkulturą - przebrnęło w procesie kreatywnego tworzenia setki twórców, wydawnictw, potentatów firm medialnych i grono najróżniejszych osób, które w odpowiedni dla siebie sposób poprowadziły ,,nową kulturę masową” do bytności w jakiej znajduje się obecnie. W dzisiejszych czasach nie jest ona już segmentem ,,niezobowiązującej, prostej i miałkiej” rozrywki, lecz czymś o wiele głębszym, czymś globalnym, jak i intymnym, co w trudno rozsądnie prosty sposób wytłumaczyć; łączy ona serca, gusta ludzi i ich historie.

Gdy pod koniec lat trzydziestych i na początku lat czterdziestych XX wieku pojawiły się pierwsze komiksy o Kapitanie Ameryce i Supermanie – w oczach dzieciaków z podwórka i żołnierzy gotowych ruszyć na front będącymi mitycznymi herosami gotowymi zwalczać zło w każdej postaci i stawiać mu czoła w niesamowicie przesycony męstwem sposób, stało się naprawdę coś niezwykłego. Skierowane przeważnie do młodszych czytelników i przyszłych rekrutów Armii Stanów Zjednoczonych – bo komiks z tą formą i ideą jaką kojarzymy ją obecnie narodził się w Ameryce Północnej, w USA, jako duża część ,,kultury propagandy” - opowieści z narracją umieszczaną w dymkach, podkreślającą ,,ruch” kadru, jakby obraz danej chwili był zamrożonym w czasie, przeniesionym na dwuwymiarową płaszczyznę fragmentem realnej rzeczywistości, zaczęły, uwydatniając raczkujący gatunek science-fiction, dość odważnie przedstawiać motyw superludzi, którzy do tej pory występowali raczej w baśniach, a teraz, no cóż, stawiają czoła złu tak realnemu, jakby zaczerpniętemu wprost podwórka ludzkiego życia, i to na dodatek w komiksach. Do ewolucji i zarazem rewolucji komiksu, ciągnącego za sobą powoli wstępującą na wyższy stopień doświadczenia: popkulturową myśl ludzką, przyczyniły się niesłychanie istotne w tym względzie, wręcz o pierwotnym, prometeuszowym, okalanym palmą pierwszeństwa znaczeniu, wydawnictwa tworzące i publikujące komiksy: "Timely Comics" i "National Allied Publications", które z czasem przekształciły się odpowiednio w: "Marvel Comics" i "DC Comics".

Nad tym, w jak nie mający górnych granic, gigantyczny, sięgający daleko poza sferę narracji graficznych, sposób, giganci Komiksu przyczynili się do usadowienia kultury popularnej, co jest zarazem odważnym i istotnym stwierdzeniem, wprost do panteonu kultury, którą Cywilizacja Gatunku ludzkiego na przestrzeni dziesiątek lat potrafiła stworzyć do tak zajmujący ogromną część segmentu rozrywki, rozmiaru, nie sposób z dokładnym analizo-twórczym i opiniotwórczym ujęciem, w niniejszym, krótkim kilkustronicowym wywodzie tego rozważyć. W ogóle ciężko jest, aby zwięźle, uwzględniając zarówno potknięcia, jak i najbardziej charakterystyczne dokonania piewców komiksowego działu popkultury, wymienić i omówić na tak krótkim obszarze siłę i wydźwięk komiksu: tego dlaczego z wyszydzanej przez ,,kulturę piękną” mało istotnej formy kultury z równie mało istotnej popkultury, stał się on czymś tak silnym, podwyższającym wartość kultury masowej do równej ,,klasycznej kulturze” miary; oraz tego, dlaczego jego wpływ na współczesną egzystencję społeczeństwa stał się tak ogromny. Tak, rzeczywiście, to cudowny, zajmujący myśl temat - temat będący niczym rzeka lub małe jeziorko, które nagle okazuje się być częścią ogromniastego Oceanu; temat na inną okazję, mimo iż historia kultury masowej przez pryzmat pojawienia się w jej eterze Stana Lee i pociągnięcia jej za sobą przez jego iście bezcenny, promieniujący żywym procesem kreatywności dar, który Stan w sobie miał jest głównym meritum niniejszych rozważań. Ten lubiący psotny, zawadiacki, luźny, a zatem bardzo przyjazny sposób porozumiewania się z miłośnikami komiksów Marvela, jak i samych superbohaterów i komiksów w ogóle, człowiek, któremu Marvel i grono twórców Komiksu zawdzięcza bardzo dużo, to gigant współczesnej kultury popularnej, którego wpływu na popkulturę właśnie, a tym samym na charakter ogółu kultury będącej wypadkową ciągłej adaptacji Cywilizacji Człowieka, jest niezaprzeczalnie istotny, co można podnieść do skali ,,bezcenności”. Dodatkowo będąc świadkiem rozwoju kultury popularnej nie sposób jest, ot tak przejść obok Stana Lee obojętnie. To persona o tak silnej osobowości, której, jako sympatyk zjawiska popkultury, miłośnik jej najróżniejszych form w tym komiksów, filmów, seriali superbohaterskich, nie mogłem nie docenić. Nie mogłem patrzyć się bezczynnie, jak na półce w księgarni o krawędź ściany regału opiera się i czeka na kolejnego ,,swego wyznawcę” publikacja biograficzna Boba Batchelora pt. "Stan Lee. Człowiek Marvel". Głos trzeźwo myślącego geeka podpowiedział mi, że tę pozycję muszę mieć. Historia tego, kto stworzył Marvela, i znaczącą wpłynął na kulturę komiksu do tego stopnia, że ma ona tak globalną, sięgającą różnych form przekazu, silną pozycję, musiała zostać uważnie potraktowana tudzież przeczytana z pełnym oddaniem i zrozumieniem tej persony, która zawsze chciała tworzyć i dawać coś ludziom od siebie. 


Stan Lee - człowiek Legenda, ikona popkultury; Bóg i super-pozytywny abstrakt kultury masowej. ,,Stan the Man" potrafił w sprawić, że czytelnicy komiksów, jacy by oni nie byli, zakochają się w superbohaterach; że każdy z nas bez względu na wiek znajdzie w historiach obrazkowych coś, co nas reprezentuje. Po lekturze pozycji Boba Batchelora, morze pełnych szacunku i silnych charakterem dziękczynnym określeń płynie z moich myśli wprost do ust ku osobie Stana Lee. Używając prostych zdań wobec osobistości ,,Stana the Mana”, podsumowując to, czego dowiedziałem się o całym jego życiu, w którym zwłaszcza w ostatnich 20 latach nie wszystko było takie, jakie chciałby Stan aby było, określiłbym go ,,popkulturowym mężem stanu i ojcem chrzestnym komiksu". Podążając rytmem przedstawiania informacji z publikacji Batchelora, idąc za sposobem uwypuklenia dziejów bohatera popkultury, który wszystko o czym w jej sferze pomyślał, od razu, niczym Midas obdarzony cudownym dotykiem, tworzył i zamieniał w złoto, nie byłbym sobą, gdybym nie polecił każdemu miłośnikowi wątku herosów rozprzestrzenionych w rozmaitych formach kultury popularnej i wszystkim wielbicielom komiksu: biografii Stana Lee, którą właśnie ten autor specjalizujący się w zagadnieniach popkultury, a w szczególności wpływie poszczególnych jednostek na jej rozwój, napisał. Nic dodać nic ująć, mamy tu wszystko, czego o Stanie Lee można by po takiej typu pozycji oczekiwać; wszystko co być powinno, by przedstawić go w takim świetle, aby uwzględnić najbardziej pozytywne jego strony. Każda informacja wytłuszczona w publikacji, w której nie zabrakło nawet formy reportażu z pola bitwy między samym wielkim i zasłużonym dla kultury popularnej Stanem a wielkim Marvelem i jego współpracownikami, którzy chcieli – słusznie bądź nie, to nie wiadomo – okraść go z godności, jest nad wyraz szczególnie istotne. Dlatego nie chcę pozbawiać przyszłych czytelników dzieła Batchelora tej wielkiej przyjemności doświadczenia biografii Stana Lee, która również uwzględnia historię komiksu; tym samym nie będę zalewał ich falą spoilerów treści w niej zawartych.

Zatem miłośnicy komiksu, nerdzi i ,,wyznawcy Stana Lee”, czym prędzej pospieszajcie do księgarni, kupujcie, czytajcie, i oddajcie jej fanowską cześć: biografię Stanley'a Liebera a.k.a Stana Lee pt. "Człowiek Marvel", zawierającą w sobie ujęcie historii komiksu i istotnej rewolucji w kulturze popularnej, jaka miała miejsce w ramach czasowych ostatnich 70 lat. Osobiście, zdając się na mój fanowski, intuicyjny zmysł, jestem pod gigantycznym wrażeniem tego w jaki sposób Batchelor zaprezentował, ba, przedstawił nam postać kochającego komiks, ludzi, i ,,swoich największych wyznawców", Stana Lee. To wzruszająca opowieść o człowieku, ba, osobistości, której nigdy nie brakowało serca i zaangażowania w procesie kreatywności. To po części sprawozdanie z życia kogoś, kto nauczył ludzi rozumieć komiksy i rozkochał nas w popkulturze! Stan, mimo że nie ma już Ciebie wśród nas, dziękujemy!

środa, 3 kwietnia 2019

Kosmos - paradoks pustki, której ogrom przeraża a piękno zachodzących zjawisk zachwyca! Recenzja publikacji Carla Sagana!

Kosmos, któremu przypisuje się setki określeń, nazw zastępczych i znaczeń, to inaczej mówiąc - w założeniu zachowania istoty tego czym Kosmos jest - otaczająca nas Wszechrzecz, tak nieprzeniknione, tajemnicze a jednocześnie wspaniałe zjawisko niczym homeostatyczny twór, który z perspektywy gatunku człowieka był, jest i będzie wiecznie. Dla tego ogromu przestrzeni, będącego przykładem gigantycznej, wymykającej się ludzkiej percepcji i empirycznemu rozumowaniu, macierzy, która jest wszystkim jak i niczym - bo ciężko jakkolwiek zmusić nasze umysły, aby pojąć rozmiar Wszechświata, w skali makro nie ma on godnego przeciwnika. Paradoksalnie rzecz biorąc, fenomen Kosmosu odpiera i kontruje trochę dziwaczny i pokręcony, jakby odwrócony, świat w skali fundamentalnej. To w przestrzeniach tej rzeczywistości, choć istotę tego w czym poruszają się cząstki subatomowe i gdzie fluktuuje pole kwantowe ciężko nazwać rzeczywistością, skala tu obowiązująca sprawia, że tak, jak w Kosmosie i tu wszystko wydaje się być nieskończone, lecz jednak jest to ,,ogrom” na swoją modłę. I tak po prawie 14 miliardach lat, co samo w sobie to, jak długo egzystuje, niczym poczciwy staruszek, nasz Wszechświat, od jego narodzin w wyniku wyłonienia się z twórczej mocą eksplozji nieskończenie małego i masywnego, ściśniętego do granic osobliwości, punktu, gdy narodziło się w nim inteligentne życie, w końcu pojawił się człowiek. Czy to cud, czy to czysta ewolucja lub wpisany w uporządkowaną ,,przypadkowość” Wszechświata splot wydarzeń, sprawiły, że to człowiek – istota ludzka – zaczął zadawać pytania, o to kim jest, dlaczego i jak jest, i czym jest to, co go otacza.


Carl Sagan, nad którego pozycją popularnonaukową pt. "Kosmos" niniejszym deliberuję, jest znakomitym przykładem i dowodem na to, jak intuicyjnie ewoluowała kulturowo-naukowa myśl ludzka, która na przestrzeni wieków, od koncepcji żywiołów tworzących rzeczywistość i teorii atomów Demokryta kształtujących wszystko to, co nas otacza, począwszy, a na zaawansowanych badaniach nad rozkładem masy we Wszechświecie i istotą mikrofalowego promieniowania tła skończywszy, potrafiła odpowiadać, odpowiada i będzie to robić na pytania odnośnie natury Wszechświata, dając nam możliwość nazywania go takim jaki jest i trwania w jego bezmiarze rzeczywistości, którą tworzy. Carl Sagan w publikacji tej nakreśla czytelnikowi prawidłowy punkt widzenia tego, jak rozumieć każdy punkt przestrzeni, który nas otacza, i tą niezmierzoną, upstrzoną planetami, gwiazdami i niekiedy rozległą pustką, czerń, widoczną i doświadczalną po opuszczeniu ziemskiej atmosfery. "Kosmos" Sagana, to wyniesione do rangi opowieści, zestawienie wielu istotnych zjawisk i elementów tworzących Wszechświat; przecież Wszechświat to wszystko. To nie mająca żadnej miary, dolnej i górnej granicy rozpiętości, zniewalająca swoją tajemnicą, istniejąca poza percepcją naszego umysłu, przestrzeń.




Język, a raczej jego styl i miara, omawianej literatury Carla Sagana, to przykładna maniera i konsekwentność w stylu uwypuklania zawartych tu treści, dostosowanego do ich naukowo-filozoficznego, niezwykle intymnego dla gatunku ludzkiego przekazu. Autor kieruje ku nam swoją wiedzę tak, że określenie jego zaangażowania w tą publikację mianem ,,lekkiego pióra”, to stanowczo zbyt mało. Sposób prowadzenia rozmowy z czytelnikiem, przez Sagana przypomina raczej specjalną treść napisaną do publikacji, którą oprawi się w formę książki i wrzuci się do ,,kapsuły czasu”, po czym otworzy się za 20 000 lat. Wtedy odpowiednio rozwinięta technologicznie i wyewoluowana Cywilizacja przeczyta tę pracę, i nie kryjąc przy tym podziwu i zdumienia stwierdzi: ,,to tak nasi przodkowie widzieli i rozumieli to czym jest Wszechświat. Jakie to niezwykłe”. Trudno jest nie zainteresować się szerzej tym czym jest Uniwersum, w którym ktoś tak mało znaczący dla jego struktury jak człowiek, jest tu, trwa w nim i zdobywa o nim wiedzę, po tym, jak z odpowiednim zaangażowaniem przeczytało się "Kosmos" - to niezwykłe dzieło. Autor trzyma swoją elokwencję w ryzach, nie wybija się ponad czytelnika nie wiadomo jak zaawansowanymi pojęciami zakrapianymi ,,bełkotliwym”, niezrozumiałym językiem. Z tej pracy Sagan zrobił swoiste ogólnoludzkie ,,10 przykazań”, które powinien rozumieć, i umieć tą wiedzę wykorzystać każdy kochający naukę człowiek, każda lubiąca zadawać filozoficzno-naukowe pytania o misterność i naturę Wszechrzeczy, osoba.

Jesteśmy dziećmi Wszechświata. Od tysiącleci zadajemy pytanie o jego naturę, jakbyśmy w końcu chcieli odkryć ,,solidny fundament”, który go spaja. Wszechświat to nasz praojciec, stąd taka a nie inna praca, którą Carl Sagan wykonał, dając nam "Kosmos" – inteligentnie, jakby pędząc wraz z nurtem Wszechrzeczy, napisaną publikację. Co istotne, a nie sposób nie wspomnieć o tym w kategorii wartości i elementów pozycji naukowej Sagana, zasługujących na duży plus, autor dość ciekawie dzieli swoją pracę, i z nutką metafizyki dość intrygująco nazywa rozdziały, które ją tworzą. Jest w tym romantyzm i harmonia, która na tytułach etapów książki się nie kończy. Wykład, którym jest "Kosmos", bo tak ważny dla naukowca, świadczący o jego pasji, ma ta publikacja charakter – a jest to obecne i wyczuwalne przez czytającego pracę Sagana, w bardzo szeroko rozwijanych wątkach, gdzie jedno zagadnienie potrafi objąć wiele dziedzin wiedzy i życia człowieka - nie tylko fizykę i astrofizykę - rozpoczyna się od unaocznienia tego czym jest całość tworzącej harmoniczną nad-rozległą strukturę rzeczywistości, przestrzeń, która nas otacza; jak narodził się olbrzymi Wszechświat, jak z tej pierwotnej zupy Ziemi około 4 miliardów lat temu molekuły zaczęły łączyć się w białka, proste węglowodory lub związki zasadowe, a te w DNA; z kolei DNA scalały się z prostymi jedno a później wielokomórkowymi organizmami, które stały się zamierzchłą podstawą dla drzewa genealogicznego, z którego za eony lat rozwinie się gatunek ludzki. Dzisiaj, jak pisał autor prostymi, jakże ujmującymi słowami, ,,Powierzchnia Ziemi jest wybrzeżem kosmicznego oceanu. To na niej zdobyliśmy większość naszej wiedzy”.


Wiek książki, mającej charakter reportażu, pięknie perorowanej opowieści o historii nauki, dojrzewaniu i w końcu eksplozji wiedzy, którą człowiek gromadzi i wykorzystuje obdarowując jej dobrami świat, to ponad 30 lat. Nie mówmy niestety, nie jest to, co prawda, eon czasu, ale w skali postępu technologicznego, który przez ten okres się na Ziemi dokonał i wciąż dokonuje, to jednak jest to jakiś ,,zlepek” lat. W skali egzystencji Wszechświata nie jest to nawet mrugnięcie, lecz dla człowieka, który około 4 mln lat temu, prawie jeszcze, jako małpolud zszedł z drzewa, dzisiaj w XXI wieku wiele uwypuklonych w tej pozycji informacji może mieć nieco bardziej ,,dokonany”, encyklopedyczny charakter. Związku Radzieckiego już nie ma, Merkury, Wenus, i Mars są dużo lepiej poznane, przy czym Mars, to nie tylko sondy Viking 1, Viking 2, czy Mariner 3 badające tę planetę, jak wskazywał w okresie pisana książki autor, lecz również lądownik Curiosity bądź łazik Opporunity. Istnieje Internet, potężne superkomputery stają się coraz potężniejsze, postępują prace nad Sztuczną Inteligencją; wymiana danych między jednym a drugim krańcem planety jest błyskawiczna, a co za tym idzie: możemy wiedzieć więcej wszędzie, nie ruszając się nawet z fotela. Jednak Carl Sagan, to swoisty mistrz gry, który swym ciepłym, rzetelnym słowem - sposobem umiejętnego wyłonienia myśli i przelania ich aktem kreacji na fantastyczne barwnie opowiadane ,,światy”, tutaj treści publikacji, jak wspominałem wyżej, zawarł w "Kosmosie" uniwersalną prawdę, która zawsze w tego typu książce popularnonaukowej, będzie jak niezaprzeczalne prawo, jak instrukcja obsługi dla ludzi – kto wie, może dla istot obcych z innej Galaktyki, które zrozumieją nasz język również – skłaniających się ku poznaniu dziejów człowieka i Wszechświata, w którym jest on zanurzony oraz nauki, filozofii, kultury, która wyłoniła się i wciąż wyłania od tysięcy lat. Czytelnika "Kosmosu" może ująć to, jak ów specjalista, w niezwykły, oddany idei odkryć kosmicznych, ba, w ogóle całej nauce, sposób – jak na 1980r. przystało - urzeczywistniający realność i istotę bytności układu Słonecznego, opowiada nam właśnie o nim, o naszej większej Ojczyźnie: Układzie Słonecznym. Sagan w rozdziale "Opowieści podróżników" zabiera nas w Odyseję, od Merkurego, przez prawie cały Układ Słoneczny. Nie dość, że w trakcie takiej ,,podróży” o nim nam opowiada, to robi to tak, jakby znajdował się we wnętrzu zbudowanego z opalizującego, płynnego stopu metali, bezszelestnie poruszającego się statku, mającego kształt nieco szerszego z obłym zakończeniem od spodu i góry, owalu. W tym niczym unoszące się w toni Wszechświata ziarno lub łza, pojeździe, Sagan, jak Neil deGrasse Tyson w serialu dokumentalnym "Cosmos: A Space Time Odyssey", porusza się harmonijnie po tkance czasoprzestrzeni, odwiedza planety Układu Słonecznego i sięga jeszcze dalej, jakby poza wyobraźnię. Tak wygląda sposób jego zaangażowania w nakreślaniu, naukowo-metafizycznym portretowaniu naszych osiągnięć, jako gatunku i Cywilizacji, i uwypuklaniu dziejów Kosmosu – oceanu Wszechrzeczy.

Nie sposób jest opisać i ocenić wszystkiego o czym opowiadał nam Carl Sagan w tymże ujmującym naukowego ducha gatunku ludzkiego dziele. Tytuły rozdziałów jego, jakże ważnej dla historii popularyzacji nauki publikacji, nie są do końca jednoznaczne, i dobrze, bo już tu, na starcie, w spisie treści "Kosmosu" pojawia się właśnie zagadka, którą czytelnik rozwiąże na przestrzeni całej zawartości publikacji. Od zarania dziejów aż do współczesności – tak swoim rytmem, z momentami filozoficznego dyskursu, morału i retrospekcji, przedstawiał nam piękno Kosmosu Carl Sagan, bo jak on sam powiedział na początku serialu pt. "Kosmos", który ponad 30 lat temu stworzył, i na początku pierwszego rozdziału niniejszej publikacji: ,,Kosmos jest tym wszystkim co jest, kiedykolwiek było lub kiedykolwiek będzie”.

W oparach absurdu! Hit czy kit? Kloaczny humor w filmach "Tromy".

Wisielczy, kloaczny, wstrętny, czy absurdalnie śmieszny humor, to wyznacznik specyfiki "Tromy" oraz jednego z ,,najdoskonalszych" filmów wytwórni: "Poultrygeist - Noc kurczęcich trucheł''. Dziennikarze z "onetu", jak i pewnie z "filmwebu" też, nazwali tą produkcję, jako jedną z najgorszych parodii filmów, w tym sensie jako gatunkowym rodzaju filmu: parodii. Co najdziwniejsze ów specyficzny obraz filmowy - szkoda, że nie emitowali go w formacie IMAX 3D - to niczym znak rozpoznawczy, symbol abstrakcji i totalnej będącej poza percepcją zmysłów inności; inności, którą trudno nie polubić.


"Poultrygeist - Noc kurczęcich trucheł'' nie jest parodią, to po pierwsze, a po drugie, jak już tą parodią jest, to jego twórcom ,,zwisa to i powiewa". Choć raz niczego nie kategoryzujmy, bo ten film powstał dla odmóżdżenia  zaślepionych, posłusznych społeczeństwu i Państwu mas ludzkich, i nie powinien podlegać bardziej szczególnej ocenie pokroju: najlepszy, najgorszy. Niech ludzie przejrzą na oczy. Niech zobaczą scenę z otłuszczonym jegomościem, i nie mówiąc brzydko: zabrązowieniem przez niego wszystkich czterech ścian toalety, nie powiem czym.



Ten film jest tak odmienny od tego co widziałem z gatunku filmów klasy B, C itd., że nie wiem jaki poziom ludzkiego zdeprawowania, jakby odmienny stan umysłu, musieli prezentować scenarzyści i reżyser "Poultrygeist - Noc kurczęcich trucheł", aby w ogóle zaprząc mózg do pracy nad tak osobliwym dziełem. Big Grin Całości specyfiki tej produkcji dopełnia fakt, iż przez jej konstrukcję przeziera forma... musicalu - ach te kwestie śpiewane, pozbawione zupełnie sensu. Jak tu nie podziwiać za to "Tromy"!

Obsceniczne szaleństwo i mitologia Lovecrafta. Recenzja komiksu "Neonomicon"

Mroczna, wyjątkowo dogłębna w swej atmosferze, obłędna i zaskakująca w kreowaniu uczucia niepokoju i lęku, oraz tajemnicza, dogłębnie sza...