W kreowaniu Science-Fiction trzeba wykazywać nie zamkniętą, gdzieś bujającą w obłokach świadomość, lecz spójny otwarty umysł. A to wie każdy twórca powieści, noweli, mniejszych lub większych powiastek w ramach tego gatunku, bez względu na doświadczenie, które go przez życie prowadzi. W fantastyce naukowej, tej mniej realnej, mitycznej, pełnej naukowych banialuk i bełkotu, jeśli ktoś tego chce, jeśli ktoś się uprze, można zaobserwować powtarzające się schematy: otwarta przestrzeń kosmiczna, malownicze planety lub wojna między galaktycznymi pełnymi najnowszych technologii nacjami oraz tajemnicze zjawiska i supermoce. Jednak czy nie jest tak, że w oderwaniu się od szarego technologicznego, rywalizującego na każdym kroku świata, pragniemy zanurzyć się w czystej fikcji, gdzie za fikcję uznamy futurystyczne mało prawdopodobne - typu ,,co by było gdyby” i inne, ludzkie – ale jednak, rozważania, albo osadzone w nieokreślonej czasowo i przestrzennie krainie liczne historie tak bliskie człowiekowi? Przecież każdy z nas zawsze chciał kiedyś sięgać gwiazd.
W niniejszym rozważaniu nie chodzi o sięganie gwiazd niczym palcem Bożym, dosłownie i w przenośni, czasami wszędzie, gdzie by nam się zamarzyło. Bywa i tak, że ważniejsze są bliższe cele, wartości, idee bardziej ,,ludzkie”, poddane obróbce w literackiej fikcji, skonfrontowane z wizją przyszłości, w której niekoniecznie człowiekowi musi układać się, tak jak należy. Wręcz przeciwnie, w nieokreślonej brudnej, będącej drwiną z życia ludzkiego przyszłości, o zrozumienie swojego miejsca w świecie mogą bić się jednostki bliskie ludziom – mechaniczne roboty, androidy. A androidy, porzucając klasyczny schemat zabójczego, zdeterminowanego, aby zniszczyć człowieka, robota, stają się na naszych oczach pustymi, nazbyt wrażliwymi, dziecięco, specyficznie empatycznymi skorupami. Cała ironia tkwi w tym, że pośród literatury fantastycznej, bądź fantastyczno-naukowej ostatniego dziesięciolecia, znalazł się i ktoś taki, którego kontrowersyjnym pisarzem nazwać to za mało; ktoś taki, kto w sposób eklektyczny w stosunku do dzieł tego samego, co swój twórczy okres przedziału czasu, zachwycił jak i jednocześnie poraził oschłością, jednostajną szarością i neutralnością w odczuwalnej w powieści atmosfery, przezierającej przez cały jej konstrukt – od początku aż do końca książki. Do czasów Philipa K. Dicka nie było nikogo takiego jak on. Wielu krytyków beletrystyki Science-Fiction i znawcy tego wciąż kształtującego się popkulturowego trendu są zdania, iż mimo że Dick nie jest lubiany w szczególności w gronie pochłaniaczy ,,typowego”, niezwykle rozciągniętego wątkowo i fabularnie, żywego, literackiego naukowego fantasy, to wniósł, ba, bez skrupułów wtaszczył swymi ciężkimi krokami – a niestety z jego osobowością nie było mu łatwo – niebagatelny wpływ nie tylko do literatury, ale i do kultury Science-Fiction.
Dick wpłynął na wiele osób. Jego przelewana na papier myśl twórcza nie jest normalna, nawet gdyby porównać go do wybitnego Stanisława Lema. Jest ona nierówna, niespójna i nadzwyczaj rozciągnięta, oraz, jak wspomniałem wyżej, bardziej dramatyczna i skupiająca się na określonej idei, wartości i opowiadających je atmosferze. O napięciu, które tak ważne, podkreślone przez popkulturę pod niebiosa, nie jest w jego dziełach tak istotne i zauważalne; można by rzec, że jest bardziej ukryte, używane przez Dicka ,,od święta”. Jego bohaterowie, nawet jak na gatunek Science-Fiction przystało, przeżywają dziwne duchowe rozterki, gdzie często z tym metafizycznym ciężarem na barkach przemierzają całą powieść, w której zazwyczaj stanowią jedną z głównych osi skupiających w niej wydarzenia. A od jakiej lektury zacząć, aby zrozumieć rzeczywistość widzianą oczami niezwykłego Philipa K. Dicka? By nie czuć się odepchniętym przez jego twórczość powinno zagłębić się w nieco bardziej przejrzysty świat pisarza. Dobrym wyborem byłby "Blade Runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?", powieść, którą w 1982r. zaadaptowano do słynnego hollywoodzkiego hitu z Harrisonem Fordem w roli głównej, o podobnej, lecz pozbawionej zbyt psychologicznego drugiego trzonu nazwie: "Blade Runner".
Przed główną fabułą powieści, w polskim wydaniu, umiejscowiono kilkustronicową przedmowę, w której udzielająca się osoba nakreśliła jedno bardzo ważne zdanie: ,,(…)twórczości Dicka nie sposób zrozumieć w oderwaniu od jego życia”. To nakłoniło mnie, aby poczytać nieco więcej o tym pisarzu, zwanym ,,dziwakiem z Kalifornii”, aby przynajmniej w jakimś stopniu zrozumieć jego życie, inspiracje, otoczenie. A to, cóż, jest niezwykle istotne – przekłada się na zgłębienie i pojęcie literackiego stylu tudzież twórczości Dicka. Sama powieść, jej główny bieg fabularny, choć ciężko to nazwać biegiem, czy rytmem, rozpoczyna się od dość ospałej, jakby bezimiennej, zbyt przeciętnej sytuacji. Rick Deckard budzi się wyrwany ze snu przez swój impulsowy budzik, gdzieś obok pojawia się jego żona, i kolejny zwykły dniu ,,witaj na horyzoncie”. Z tym że to nie jest zwykły świat. Z perspektywy Deckarda patrzącego przez szybę na rozciągające się przed nim poza horyzont San Franciso, widzimy podupadłe, nędzne, pełne kikutów i trucheł budynków, miasto – pozostałość po Ostatniej Wojnie Światowej – okrutnym, nuklearnym, holocauście. Deckard dla siebie samego zachowuje się umiarkowanie normalnie, lecz dla czytającego "Blade Runnera", jego oschłość, zapuszczenie korzeni w antypatycznych obowiązkach życia codziennego, jakby cały świat tonął w jednostajnym, obłym rytmie zaprzeczenia emocjonalnego, może poruszyć, zaprosić naszą psychikę do destabilizującego podstawowe wartości wyznawane przez człowieka, tańca ;bo przecież czymże jest człowieczeństwo, gdy ściga się istoty wyglądające jak ludzie, pragnący czuć jak ludzie, i marzyć o własnych ,,elektrycznych owcach” , gdy stajesz się dla takich istot ich osobistym Bogiem, osądzającym na podstawie wątpliwego, jak w powieści, testu Voighta-Kampffa to ,czy jesteś człowiekiem, czy zwykłym lub specjalnym androidem, który w większości wszystkich modeli, wliczając w to "Nexus 6": John Isidore, Rachel, po prostu chciałby się nauczyć pragnąć odczuwać emocje. Rick Dekard stara się utożsamić z pracą, którą wykonuje. Paradoksalnie jego wybory i zawodowe decyzje nakręca poskręcany od szarości po-atomowy świat, w którym bycie „Łowcą Androidów” jest o tyle dobrą robotą, że trzeba pracować póki robota jest, lecz osobiste zdanie niekoniecznie musi odpowiadać.
Dzięki ,,wielkości pióra” Philipa K. Dicka, przez całą niniejszym deliberowaną powieść, od jej pierwszej do ostatniej kropki, można pogubić się w ustaleniu, jak prawdziwie empatyczny i potrafiący współodczuwać oraz akceptować złożoność woli życia Androidów, jest Rick Deckard. Literatura Dicka jest epickim, wymagającym dogłębnego wczytania się w lekturę studium nad rolą człowieczeństwa w coraz bardziej ,,ścigających się” o technologiczny dobrobyt czasach, i specyficzną przewróconą do góry nogami futurystyczną wizją, w której buduje się Androidy z dorównującymi lub przewyższającymi sprawnością analityczną ludzkiej pamięci, modelami mózgowymi, lecz nie posiadające rozwiniętego spektrum emocjonalnego, współodczuwania oraz myślenia i kojarzenia abstrakcyjnego, przez co w większości uważane są za bezużyteczne, niedorozwinięte, aspołeczne truchło. Całość specyfiki książki tkwi również w jej klimacie: narracji, budowanej sile przekazu i psychologicznym szoku, którego można się ,,nabawić”, skupiając się na doświadczaniu powieści. Deckard, Mercer, Rachel, "Nexus-6" lub inny modeli Androida – nikt tak naprawdę tu nie zwyciężył. Miłość, inne pozytywne fluidy oraz fizyczny pociąg, który „Łowca Androidów” odczuwa w stosunku do Rachel – mechanicznego ,,specjala”, na którego poluje, mogą wydawać się dla czytelnika abstrakcyjnymi wartościami, nad wymiar sprzecznymi uczuciami, które jeszcze bardziej wokół konstruktu powieści zazębiają wykreowany tu motyw człowieczeństwa. Dick pisze twardo, nie jest to luźne czytadło na mroźne i zbyt długie zimowe wieczory. Napięcia i akcji jako tako tu nie ma; owszem fabuła ma swój wyjątkowy, zbyt rozciągnięty oziębły ton, z pojawiającymi się w ustalonych, nierównych odstępach, mającymi charakter kontrastowy: skokami intensywności rozgrywanych zdarzeń. Nawet śledztwo, które prowadzi Deckard nie ma zbyt specjalnego tempa; poszukiwanie Luby Luft - podejrzanej o bycie ,,specjalem”, i badanie ,,poziomu człowieczeństwa” przez „Test Voighta-Kampffa” u wielu świadków, czy ostatecznie zaskoczenie Deckarda na wieść o tym, że pracownicy posterunku policji mogą być symulującymi odczuwającą istotę ludzką Androidami, dostosowują się do idei, która płynie przez całą powieść, zaskakując nas jedynie zwyżkami napięcia.
Warto wspomnieć o zaskoczeniu "Blade Runnera", o czymś niezwykle mocno wybijającym się z tejże beletrystyki, o czymś, co ciężko określić czy ma to pozytywny, czy zbliżony do neutralności wydźwięk. To idea Merceryzmu, w której trwały, i którą wyznawały Androidy jest tym intrygującym zaskoczeniem. Podpinając się do skrzynek empatycznych – rodzaju zbiorowej jaźni, w której ,,Bogiem” wszystkich Androidów był Wilbur Mercer, Androidy czuły, wydzielały i współodczuwały stany emocjonalne, co można porównać do zbiorowej sesji terapeutycznej, na której poznajemy poszczególne uczucia. Ciężko określić co spośród Merceryzmu było prawdą, skoro samemu Mercerowi w powieści udowodniono zarzut oszustwa. Czy tak ciężko zrozumieć jest twórczość Philipa K. Dicka? Gdzie odnaleźć człowieczeństwo i współczucie, i komu je ofiarować? Androidom czy ludziom?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Obsceniczne szaleństwo i mitologia Lovecrafta. Recenzja komiksu "Neonomicon"
Mroczna, wyjątkowo dogłębna w swej atmosferze, obłędna i zaskakująca w kreowaniu uczucia niepokoju i lęku, oraz tajemnicza, dogłębnie sza...
-
Mroczna, wyjątkowo dogłębna w swej atmosferze, obłędna i zaskakująca w kreowaniu uczucia niepokoju i lęku, oraz tajemnicza, dogłębnie sza...
-
Problematyka seryjnych morderców, to niezgłębiona, przytłaczająca, jak i ciekawa gałąź tematyczna, obejmująca swym zasięgiem ramy wielu dzi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz