Oglądając 1-szy odcinek drugiego sezonu "The Punisher" odniosłem wrażenie, jakbym miał przed oczami zupełnie innego Franka Castle. Innego niż na przestrzeni całego poprzedniego sezonu. Nazwa pilotującego najnowszą serię produkcji odcinka, czyli "Przydrożny Blues" świetnie pasuje do tej ,,samotni" - pokuty, zapomnienia, tułaczki i nostalgii Franka, którą w ogóle rozpoczynamy ten odcinek, ba, którą w wyjątkowy sposób określamy pozytywną ,,inność" adaptacji komiksowych realiów, tworzonych od wielu lat przez "Netflixa".
Jednak określenie ,,przydrożny blues"
paradoksalnie wzmacnia to, co na przestrzeni całych 52 otwierających drugi
sezon "Punishera", minut, miało miejsce. A czegoś takiego, zwłaszcza
zwartych brutalnych potyczek w stylu obijania mordy na śmierć i życie w
nielegalnych walkach w klatkach, jakby Frank był wściekłym, spuszczonym ze
smyczy ogarem, jeszcze nie widziałem. To była zwykła knajpka u pierwszej
lepszej ,,Moly", ,,Loly" itp., w której grano klimatycznego
nostalgicznego country bluesa. Lecz, jak zwykle, Franka, tak jak Jack Reachera,
kłopoty same musiały go wyciągnąć z tej ni to zadumy, ni to zapomnienia. W
pewnym momencie aż zabolał mnie brzuch, a żółć podeszła do gardła, jakbym miał
tam gule zbitych kłaków i nie mógł przełknąć cierpkiej śliny i złapać oddechu.
To była ta chwila, w której Frank rozkwaszał spodem trzonu dwururki facjatę
jakiegoś dryblasa, uderzając w nią raz za razem, robiąc z podłej mordy prawie
że zbitek pokruszonych, zakrwawionych, rozmemłanych kości; vendetta jakiej
mało.
Z odcinka na odcinek Frank Castle na tle wielu postaci - wyłączając z tego zestawienia Amy, z którą mimo różnych perypetii stworzy on tak silną, prawie że ojcowską, więź - wypada dość intensywnie, zbyt agresywnie, co jest do bólu dobre, co można oglądać godzinami. Frank staje się jak Sędzia Dredd, ogłasza wyroki i
jednocześnie je egzekwuje; Frank a.k.a ,,I am the law!". Miałem wątpliwości,
czy ,,Pielgrzym", którego nie do końca powinno nazywać się chrześcijańskim fundamentalistą - bo to, co robił i jak robił wykonywał ze swoich powodów, oraz czy Jigsaw nie będą bledli przy Punisherze, stanowiąc
słabe dalsze tło w stosunku do całego wachlarza jego poczynań. Nie wiedziałem, czy
te postacie będą godnymi jego osoby, tak jak Wilson Fisk był prawdziwym Nemezis
Daredevila, łotrami. Jednak będąc przy finale drugiego sezonu, w okolicach 11-12 odcinka, w końcu się przekonałem: ,,Pielgrzym" tak, a Russo nie.
,,Ty
jesteś burzą" - tak prosto, z szacunkiem ujmująco podkreślającym osobowość Franka akcentem, powiedział John a.k.a ,,Pielgrzym", w
ostatnim odcinku drugiego sezonu "Punishera" do Castle'a, który
okładał go pięściami i ciskał krawędzią gaśnicy w czoło, gdy razem przy
blaszanej, metalicznej przyczepie, gdzieś w nowojorskiej miejscówce, którą
Frank wraz z Amy traktowali jako tymczasowe schronienie, próbowali
,,wyjaśnić" sobie ostatnie ,,niedopowiedzenia". To jasno podsumowuje
to kim stał się, i jako kto dopełnił się Frank Castle, zresztą zwrot ,,ty
jesteś burzą" dobrze odnosi się do nierównego, momentami tajemniczego
przebiegu i charakteru całej najnowszej serii tej produkcji. Wiele postaci i
osobistości netflixowskiego "Punishera", jak np. John, bo ta
nieprzenikliwość w odczuciu jego emocjonalności, zachowania i motywów, które
gdzieś odgrywał on obie w umyśle była rzeczywiście dziwnie odczuwalna, pasująca
do idei i postępowania, które prezentował Frank. Nie mogę jedynie do końca
ocenić i zrozumieć związku Kristy i Russo, czyli kto kogo pociągał za
sznurki... pociągał na dno.
Mówiąc krótko, drugi sezon "Punishera" od Netflixa, był czymś więcej niż świetnym widowiskiem; dobrze wykreował on Franka Castle, jako Punishera, który był, jest i powinien być przypisany Frankowi zawsze Oczywiście, Punisher, to najjaśniejszy, najbardziej wartościowy punkt tego serialu! Niesamowite!
Drugi sezon "Punishera" oceniam na: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz