Odczuwalna głębia tajemnicy oraz niespokojnego dramatu; woal misternej
mgły, zawiesiny cienia i mroku, które spowijają "Nawiedzony Dom na
Wzgórzu", to niesłychanie istotne, dopełniające tę serialową produkcję
składowe. 10-cio odcinkowy jak na razie obraz Mike'a Flanagana jest
złożonym, specyficznym fluidem - czymś więcej niż kolejnym tworem od
Netflixa. "Nawiedzonego Domu na Wzgórzu" nie da się doświadczać, jeśli
jest się ,,empatą", kimś wrażliwym na odczucia psychiczne i emocjonalne
innych osób, które zakrapiane są przemożnym, przytłaczającym - którego
nie ratuje więcej ,,chwyconego" przez kamery światła - mrokiem. Serial
Flanagana jest niczym wampir energetyczny; obejrzałem 3 odcinki jego pierwszej serii, i czasami miałem ochotę wyłączyć telewizor,
schować się skulony w kącie, przykryć kołdrą i poczekać aż mrok
odejdzie. To wszystko daje oglądającemu, chwytającemu niezbadane i mrok: intymne odczucie zagrożenia bezpieczeństwa, czyli nic innego, jak wykładanie na stół kart w postaci czystego waloru serialu.
Po
trzech - o czym przed chwilą wspomniałem - obejrzanych przeze mnie
odcinkach adaptacji powieści mistrzyni grozy i królowej makabry, Shirley
Jackson, "Nawiedzony Dom na Wzgórzu", enigmatyczna aura serialu,
niestrudzenie, wciąż trwa; ba, zdaje się ona tylko wzrastać. Chwilowe
stagnacje akcji, a tak naprawdę akcji, jak na horror, czy dramat
przystało po prostu tu nie doświadczymy, są wytłumaczalne: klimat
serialu utrzymuje się wokół wspomnień - retrospekcji oraz
teraźniejszości wydarzeń, co splata i buduje fabułę gęstego od
przytłoczenia i mroku, horroru.
Nazwijmy to ,,mechanizm" konceptu
fabuły i jej odtwarzania, bo w "Nawiedzonym Domu na Wzgórzu" każda
minuta serialu, każda większa sekwencja danego odcinka, nawet jej
osobnicze, intymne łączenia i przejścia oparte o prywatne koleje losu i
dramatyczne przeżycia bohaterów tworzą jeden idealnie współgrający ze
sobą kolektyw, jest dość istotnym elementem i wyraźnym znakiem
rozpoznawczym serialu. Oglądanie pierwszych trzech odcinków wyzierającego czymś kusząco tajemniczym i złym, widowiska, było niczym czytanie niezwykle mrocznych,
dosięgających pierwocin ciemności i zbiorowiska negatywnej siły,
opowiadań, czy noweli Lovecrafta. Dalej, nie wiem czego się w eterze tego
serialu spodziewać; nie wiem, jak bardzo kolejne epizody produkcji wedrą
skrajny chłód w przestrzeń wokół mnie, obniżając temperaturę do
dogłębnie paraliżujących, niskich wartości. W odczucie stałości
psychicznego bezpieczeństwa widza uderza upiornie dobry, zakrawający na
ciężki do wyczucia, sposób bezpośredniego, jak i po części pośredniego
wywoływania w nim odczucia strachu. W drugim odcinku, w sytuacji, gdy
właścicielka zakładu pogrzebowego i jedna z głównych bohaterek, która
przeżyła ,,tamtą noc" w Hill House, Shirley Crain, próbuje przekonać
jakiegoś chłopca (syna klientów), aby pożegnał się z babcią i zobaczył
jak będzie wyglądać na pogrzebie, przenosimy się do prosektorium, gdzie
właśnie Shirley ,,balsamuje" babcię chłopca, przygotowując ją do
uroczystości. Widok zmarłej staruszki, jej suchej skorupiałej skóry,
zaszytych ust i zapadniętych oczu - o kolorze ciała już nie wspomnę -
był zatrważający. Flanagan wykorzystuje cały wachlarz możliwości, aby
pokazać czym może być tajemnica, dramat, horror, groza.
Aż cały
drżę w niekontrolowanych spazmach z myślą o tym, co w przestrzeni
serialu będzie dalej miało miejsce; jak wydarzenia z przeszłości, które
wydają się być tak cierpkie i przytłaczające, jakby ich wybiórcze
,,wtedy", ,,wczoraj", ,,2 dni wcześniej", wychwytywała niejasna mroczna
siła, subiektywny żywiący się szczęściem ludzi byt, połączą się z ,,teraźniejszą" linią fabuły.
Z racji tego,
że nie wiem, co wydarzy się w dalszych 7-miu epizodach "Nawiedzonego
Domu na Wzgórzu", serial ocenię na 9/10. Dla mnie jest to wybiórcze, inne,
awangardowe, obłe i mroczne arcydzieło! Na takich klimatach prawdopodobnie
wzorował się Stephen King, szukając inspiracji do swoich powieści.
sobota, 16 lutego 2019
Pierwociny mroku okalające ludzkie nieszczęścia. Kilka słów o pierwszych odcinkach serialu "Nawiedzony dom na Wzgórzu".
Etykiety:
adaptacja,
choroba psychiczna,
ciemność,
dramat,
Hill House,
makabra,
mistycyzm,
Mrok,
Netflix,
niestabilność,
Obecność,
okultyzm,
Umysł,
zagadka,
zło
,,Ty jesteś burzą...Frank". Recenzja drugiego sezonu "Punisher" od Netflixa
Frank Castle to ikoniczna postać "Uniwersum Marvela". Dzięki niemu, a tak naprawdę dzięki jego drugiemu ja - Punisherowi, którym staje się Frank, w wyniku tragicznych wydarzeń dotykających jego rodzinę: strata córki, syna i żony, przez głupi bezsensowny akt agresji, pomiędzy którego strony się wdarli, "Marvel" nabrał porządnej, surowej, nie tak cukierkowej strony; brutalny, bezprecedensowy niczym ,,najpierw obijam wrogom mordy, potem zadaję pytania", styl, który prezentował Punisher, a wszystko w imię zemsty, wyrażenia manichejskości i osobistego, cierpkiego wewnętrznego bólu, który ,,dociskał Franka do ziemi", spowodowanego utratą bliskich, wywołał na czytelnikach tego Uniwersum niebotyczne wrażenie.
Oglądając 1-szy odcinek drugiego sezonu "The Punisher" odniosłem wrażenie, jakbym miał przed oczami zupełnie innego Franka Castle. Innego niż na przestrzeni całego poprzedniego sezonu. Nazwa pilotującego najnowszą serię produkcji odcinka, czyli "Przydrożny Blues" świetnie pasuje do tej ,,samotni" - pokuty, zapomnienia, tułaczki i nostalgii Franka, którą w ogóle rozpoczynamy ten odcinek, ba, którą w wyjątkowy sposób określamy pozytywną ,,inność" adaptacji komiksowych realiów, tworzonych od wielu lat przez "Netflixa".
Mówiąc krótko, drugi sezon "Punishera" od Netflixa, był czymś więcej niż świetnym widowiskiem; dobrze wykreował on Franka Castle, jako Punishera, który był, jest i powinien być przypisany Frankowi zawsze Oczywiście, Punisher, to najjaśniejszy, najbardziej wartościowy punkt tego serialu! Niesamowite!


Oglądając 1-szy odcinek drugiego sezonu "The Punisher" odniosłem wrażenie, jakbym miał przed oczami zupełnie innego Franka Castle. Innego niż na przestrzeni całego poprzedniego sezonu. Nazwa pilotującego najnowszą serię produkcji odcinka, czyli "Przydrożny Blues" świetnie pasuje do tej ,,samotni" - pokuty, zapomnienia, tułaczki i nostalgii Franka, którą w ogóle rozpoczynamy ten odcinek, ba, którą w wyjątkowy sposób określamy pozytywną ,,inność" adaptacji komiksowych realiów, tworzonych od wielu lat przez "Netflixa".
Jednak określenie ,,przydrożny blues"
paradoksalnie wzmacnia to, co na przestrzeni całych 52 otwierających drugi
sezon "Punishera", minut, miało miejsce. A czegoś takiego, zwłaszcza
zwartych brutalnych potyczek w stylu obijania mordy na śmierć i życie w
nielegalnych walkach w klatkach, jakby Frank był wściekłym, spuszczonym ze
smyczy ogarem, jeszcze nie widziałem. To była zwykła knajpka u pierwszej
lepszej ,,Moly", ,,Loly" itp., w której grano klimatycznego
nostalgicznego country bluesa. Lecz, jak zwykle, Franka, tak jak Jack Reachera,
kłopoty same musiały go wyciągnąć z tej ni to zadumy, ni to zapomnienia. W
pewnym momencie aż zabolał mnie brzuch, a żółć podeszła do gardła, jakbym miał
tam gule zbitych kłaków i nie mógł przełknąć cierpkiej śliny i złapać oddechu.
To była ta chwila, w której Frank rozkwaszał spodem trzonu dwururki facjatę
jakiegoś dryblasa, uderzając w nią raz za razem, robiąc z podłej mordy prawie
że zbitek pokruszonych, zakrwawionych, rozmemłanych kości; vendetta jakiej
mało.
Z odcinka na odcinek Frank Castle na tle wielu postaci - wyłączając z tego zestawienia Amy, z którą mimo różnych perypetii stworzy on tak silną, prawie że ojcowską, więź - wypada dość intensywnie, zbyt agresywnie, co jest do bólu dobre, co można oglądać godzinami. Frank staje się jak Sędzia Dredd, ogłasza wyroki i
jednocześnie je egzekwuje; Frank a.k.a ,,I am the law!". Miałem wątpliwości,
czy ,,Pielgrzym", którego nie do końca powinno nazywać się chrześcijańskim fundamentalistą - bo to, co robił i jak robił wykonywał ze swoich powodów, oraz czy Jigsaw nie będą bledli przy Punisherze, stanowiąc
słabe dalsze tło w stosunku do całego wachlarza jego poczynań. Nie wiedziałem, czy
te postacie będą godnymi jego osoby, tak jak Wilson Fisk był prawdziwym Nemezis
Daredevila, łotrami. Jednak będąc przy finale drugiego sezonu, w okolicach 11-12 odcinka, w końcu się przekonałem: ,,Pielgrzym" tak, a Russo nie.
,,Ty
jesteś burzą" - tak prosto, z szacunkiem ujmująco podkreślającym osobowość Franka akcentem, powiedział John a.k.a ,,Pielgrzym", w
ostatnim odcinku drugiego sezonu "Punishera" do Castle'a, który
okładał go pięściami i ciskał krawędzią gaśnicy w czoło, gdy razem przy
blaszanej, metalicznej przyczepie, gdzieś w nowojorskiej miejscówce, którą
Frank wraz z Amy traktowali jako tymczasowe schronienie, próbowali
,,wyjaśnić" sobie ostatnie ,,niedopowiedzenia". To jasno podsumowuje
to kim stał się, i jako kto dopełnił się Frank Castle, zresztą zwrot ,,ty
jesteś burzą" dobrze odnosi się do nierównego, momentami tajemniczego
przebiegu i charakteru całej najnowszej serii tej produkcji. Wiele postaci i
osobistości netflixowskiego "Punishera", jak np. John, bo ta
nieprzenikliwość w odczuciu jego emocjonalności, zachowania i motywów, które
gdzieś odgrywał on obie w umyśle była rzeczywiście dziwnie odczuwalna, pasująca
do idei i postępowania, które prezentował Frank. Nie mogę jedynie do końca
ocenić i zrozumieć związku Kristy i Russo, czyli kto kogo pociągał za
sznurki... pociągał na dno.
Mówiąc krótko, drugi sezon "Punishera" od Netflixa, był czymś więcej niż świetnym widowiskiem; dobrze wykreował on Franka Castle, jako Punishera, który był, jest i powinien być przypisany Frankowi zawsze Oczywiście, Punisher, to najjaśniejszy, najbardziej wartościowy punkt tego serialu! Niesamowite!
Drugi sezon "Punishera" oceniam na: 9/10


niedziela, 3 lutego 2019
Pozorna normalność, bluźnierstwo, chaos i wzniosła deprawacja ludzkiego umysłu. Kim był Ted Bundy i dlaczego zabijał? Omówienie "Rozmów z mordercą" od "Netflixa"
Ted Bundy, tak na prawdę Theodore Robert Bundy - do odkrycia drugiej strony swojego życia - typowy wchodzący w etap kariery zawodowej młody, błyskotliwy człowiek. Kiedy w 1974r. zaczęły znikać młode, niczemu winne niewiasty, najczęściej urocze studentki, nikt nie podejrzewał, że 28 - letni, sympatyczny, o raczej poetyckiej emanującej wyrachowaniem i spokojem twarzy młodzieniec będzie winny tak plugawym występkom, jak porwania, wykorzystywanie seksualne kobiet, okaleczenie i w końcu mord. Nikt w latach 70-tych nie znał pojęcia ,,seryjnego mordercy". Nikt nie domyślał się, że umysł Teda - o ile można mówić, że działał inaczej i był pozbawiony niektórych części i sprawnych połączeń między neuronami odpowiadającymi za współodczuwanie, emocjonalność, współczucie, troskę o drugiego człowieka i inną gamę typowo ludzkich uczuć - może zboczyć z typowej, normalnej dla zwykłego człowieka ścieżki. Dzięki miniserialowi od "Netflixa": "Rozmowy z mordercą: Taśmy Teda Bundy’ego", który platforma wyemitowała w liczbie 4-ech około godzinnych epizodów 24 stycznia 2019 roku, możemy z nutką odczucia prawie że bliskiego, intymnego kontaktu z Bundy'm, przy wygodnym pozycji na łóżku lub w fotelu przy telewizorze włączyć ów serial i posłuchać historii Teda z perspektywy jego odtwarzanych przez nagrane taśmy wspomnień i opinii śledczych, zwykłych ludzi i różnego sortu specjalistów.
Fiksacja umysłu, implozja psychicznego bezpieczeństwa, jakby miało się wrażenie, że bycie zwykłym człowiekiem nie oznacza, że nigdy nic w nas nie pęknie, że nigdy nie popełnimy jednej lub kilkunastu straszliwych zbrodni. Tak można poczuć się słuchając wypowiedzi Teda Bundy'ego z oryginalnych taśm pochodzących z przeprowadzanych z nim w ,,celi śmierci" rozmów pod koniec lat 70-tych i na początku lat 80-tych XX wieku, rozmów. Normalny, inteligentny, ani nie podłamany, zbyt intonowany i pozbawiony zabójczej cierpkości głos. Kiedy to wszystko w nim pękło? Kiedy pozorna stabilizacja utraciła ramy pojmowania i zmieniła go w człowieka tylko z ciała a z duszy w kochającą bluźnierstwo bestię?
Jestem w szoku, moje bezpieczeństwo psychiczne być może niedługo
imploduje. Po raz pierwszy w życiu mam możliwość, w ogóle, posłuchania
prawdziwych nagrań, swoistych wyznań Teda Bundy'ego; staje się to
nad wyraz ultra-paraliżujące, zaciskające zardzewiały sznur drutu kolczastego
wokół rozciętego brzucha i wypełzłych jelit. Człowiek, który mimo
skrycia, posiadania jakichś swoich problemów, które - no cóż - ma każdy z
nas, który uważany był za, ot normalnego wchodzącego w początek
,,wspaniałej" kariery młodego człowieka, dopuścił się szatańskich,
bestialskich czynów. Najgorsze i najbardziej paraliżujące jest to, że
choć to zabrzmi prozaicznie - życie Bundy'ego było pozorem, osadem
spokoju i stabilności, który ,,na chwilę" okrył jego życie. Czy aby na pewno? Czy jego mózg funkcjonował tak, że każdy neuron, połączenia w siatce neuronalnej, reakcje chemiczne w nim zachodzące były dla jego fizjologii normalne? A może próg odczuwalnego przez niego szczęścia i innych subiektywnych pozytywnych czy negatywnych emocji był dla niego inny, jakby życie było inaczej mu przeznaczone. W końcu to
wszystko pękło, albo zwyczajnie: się uaktywniło, iskra zapłonęła, a Ted zaczął mordować. Ciekawe ilu ludzi, ilu
,,przeciętnych Kowalskich" może czekać podobny los? Czy możemy nie
wiedzieć kiedy coś w nas w końcu pęknie?
Dlaczego "Daredevil", jako serial stał się tak podchodzącą pod fenomen adaptacją komiksowego Uniwersum Marvela?
Pierwszy i drugi sezon "Daredevila", jednego z najpopularniejszych seriali od "Netflixa" nie tylko zmusiły do refleksji oglądającego, nie tylko stanowiły wersję barwnego, świetnie adaptującego rzeczywistości komiksowe "Marvela", widowiska, ale zdołały wykreować taką postać diabelskiego śmiałka - Matta Murdocka a.k.a ,,Daredevil", że należy rzec, że dostaliśmy serial, w którym Daredevil nie jest ani superbohaterem, ani złoczyńcą, lecz kimś neutralnym, kimś, kto krwawi tylko dla siebie, nie chcąc ciągnąć w bagno, w którym się znajduje swoich bliskich, przyjaciół i całego otoczenia, na które wpływa. Natomiast w trzecim sezonie "Daredevila" Matt i jego alter ego zjednoczyli się w jeden byt, stali się ,,tym, co robię w ciemności", pokładając zaufanie w mrocznej stronie sprawiedliwości.
To jaki stosunek ma główny bohater serialu "Daredevil" do Boga, do wiary, do moralnego oczyszczenia zagubionej duszy nie należy rozumieć przez pryzmat religijności i związku z Katolicyzmem, bo odczucia Matta w tym względzie, w ogóle nie mają z tym nic wspólnego. Przez pierwsze 8 odcinków 3-ego sezonu "Daredevila" Murdock zdaje się - i tu przepraszam za wyrażenie - obrzucać Boga gównem, a mówimy o konfrontacji wiary jako duchowości - drodze do zrozumienia siły wyższej, ufności ku własnemu ,,ja", ku własnej osobie. Matt zdaje się, nie jest religijny; pod koniec 3-ego sezonu uduchawia się, zaczyna rozumieć, że sprawiedliwość nawet ,,ślepa" i samozwańcza musi mieć jakieś granice. Trzeba umieć zwyciężyć nad wrogiem w inny niż zabijając go okrutnie, sposób, pokonując go tak, aby stracił równowagę, psychiczne oparcie, stabilizację w każdy możliwy sposób: emocjonalną, fizyczną itp. W przypadku finałowego odcinka 3-ego sezonu "Daredevila", bo nie tak dawno zresztą skończyłem oglądać serial, i co tu dużo mówić, jestem niezwykle poruszony jego końcem, a było to aż nadto fascynujące 53 min., Matt zapolował na ,,najcenniejszą" zdobycz, poniżył Fiska, on go psychicznie zmiażdżył, i to w odpowiednim momencie, jakby był dla Matta i "Hell's Kitchen" zaplugawionym robactwem, które trzeba potraktować w odpowiedni sposób. Vanessa, która pojawiła się w 12-tym i 13-tym odcinku trzeciego sezonu była największą wadą Wilsona - kochać kogoś, kogo obecność markuje tylko twoje prawdziwe ,,ja" jest gwoździem do trumny twojego jakże optymistycznie zapowiadającego się, zaplanowanego życia. Nie jestem więc ostatecznie pewny, czy po finale sezonu w ogóle można mówić o zwycięstwie kogokolwiek, dosłownie... kogokolwiek: ,,krew, łzy, żal i walka"; nigdy nie zapomnę sekwencji finałowego epizodu trzeciej serii "Daredevila" rozpoczynającej się od telefonu Matta do Poindextera i przekonania go, że Fisk zmanipulował jego życie zabijając dziewczynę, na której mu w jakimś stopniu ,,zależało" i czyniąc siebie jedyną osobą, której Poindexter może zaufać. Uświadomienie sobie tego przez fałszywego Daredevila poskutkowało zaatakowaniem Fiska i Vanessy na ich ceremonii ślubnej, przy czym wcześniej, Poindexter odmroził porzucone w chłodziarni zwłoki Julie i je ze sobą przywiózł. Dalsze, ostatnie minuty finału serialu, to już czysta przyjemność: muzyka, tempo, styl i techniki pojedynków - mimo drobnej głupotki w postaci złamania kręgosłupa Poindexterowi. "Netflix" skasował "Daredevila" w najgorszym momencie, tracąc gigantyczny potencjał w postaciach Matta Murdocka i jego znajomych, Fiska, czy Bullseye'a. Takiej decyzji nie warto nawet komentować.
Z drugiej strony Fisk to inteligenty łotr, pasożyt społeczny, wywąchujący na kilometr słabość i niestabilność emocjonalną przeciwnika. To adwokat diabła, piekielny pośrednik i Ojciec chrzestny lub głowa mafijnej rodziny w jednym, który częściej lubi patrzeć jak ktoś zabija z jego zlecenia, niż samemu to robić. "Daredevil" nie jest serialem ,,superbohaterskim". Matt krwawi tylko dla siebie, i sam kiedyś powiedział, że ,,czy jako Daredevil, czy jako Matt Murdock, daleko mu do bohatera". Jako serial jest to raczej adaptacja komiksowego Uniwersum.
A co do poszczególnych odcinków 3-ego sezonu niniejszym omawianego serialu, odcinek 3-ego sezonu "Daredevila" to jeden z najlepszych jego odcinków, zaraz po walce i ucieczce Matta z więzienia - za co wszystko odpowiedzialny był Fisk: w trzecim lub czwartym odcinku trzeciej serii produkcji, które zobaczyłem do tej pory; wliczając w to pierwszy i drugi sezon. Odcinek ten wycisnął ze mnie pokłady jakiegoś pierwotnego zaskoczenia; poczułem się jakby po moim kręgosłupie przeleciały pająki ciepłych impulsów elektrycznych, a gęsia skórka ,,zaatakowała" ze wzmożoną siłą. Chyba rozpłynę się w tych swoich abstrakcyjnych nerdowskich doznaniach; no bo, patrząc na wydarzenia 5-ego epizodu, jak tu nie ekscytować się - każdy to robi na swoją modłę - sposobem zapoznania widza z wizerunkiem, który większość oglądających i fanów zna z komiksowego pierwowzoru, z sylwetką Poindextera, zwanego popularnie "Bullseye". A przedstawiono go w genialny ,,ludzki", a nie typowy, kojarzony z genezą jakiegoś superłotra z adaptacji komiksowych, sposób. Psychoanaliza Poindextera, z perspektywy odkrywania ,,kart przeszłości" jego osoby , zakrapianej retrospekcją w surowym, dramatycznym, o kolorze przetartego aluminium, tonie, było tak wyjątkowo inne, a jednocześnie pasujące do charakteru całego serialu, że nie było sekundy, aby nie skupiać się przy tym niemożebnym, ,,psychologicznym" napięciu, na historii Poindextera. Nie mały swój udział w tej kreacji miał Fisk, przez którego perspektywę retrospekcji, którą można zaliczyć do ,,ukrytych mocy" Fiska, podobnych do detektywistycznych umiejętności Misty Knight, poznaliśmy przyszłego daredevilowego Bullseye'a. Fisk składając do kupy postać Poindextera, we odtwarzanych wspomnieniach, które sobie wyobrażał był niczym adwokat diabła, Mephistopheles, obserwujący spokojnie duszę ofiary, którą sprowokuje i którą będzie chciał posiąść.
Tak niezwykle dramatycznie wykreowanego serialu z objęciem różnych gatunków i specyficznego napięcia, i na dodatek adaptującego historie komiksowego "Uniwersum Marvela", jak "Daredevil" nie miałem przyjemności jeszcze oglądać. Nie wiem, czy to dobre porównanie, ale Mutt Murdock i jego alter ego wydają się być dobrymi odpowiednikami "Mrocznego Rycerza" z DC, przynajmniej pod wieloma względami: sprawiedliwość, jaka by ona nie była, jaką drogą zdobyta, zawsze musi zwyciężyć.
To jaki stosunek ma główny bohater serialu "Daredevil" do Boga, do wiary, do moralnego oczyszczenia zagubionej duszy nie należy rozumieć przez pryzmat religijności i związku z Katolicyzmem, bo odczucia Matta w tym względzie, w ogóle nie mają z tym nic wspólnego. Przez pierwsze 8 odcinków 3-ego sezonu "Daredevila" Murdock zdaje się - i tu przepraszam za wyrażenie - obrzucać Boga gównem, a mówimy o konfrontacji wiary jako duchowości - drodze do zrozumienia siły wyższej, ufności ku własnemu ,,ja", ku własnej osobie. Matt zdaje się, nie jest religijny; pod koniec 3-ego sezonu uduchawia się, zaczyna rozumieć, że sprawiedliwość nawet ,,ślepa" i samozwańcza musi mieć jakieś granice. Trzeba umieć zwyciężyć nad wrogiem w inny niż zabijając go okrutnie, sposób, pokonując go tak, aby stracił równowagę, psychiczne oparcie, stabilizację w każdy możliwy sposób: emocjonalną, fizyczną itp. W przypadku finałowego odcinka 3-ego sezonu "Daredevila", bo nie tak dawno zresztą skończyłem oglądać serial, i co tu dużo mówić, jestem niezwykle poruszony jego końcem, a było to aż nadto fascynujące 53 min., Matt zapolował na ,,najcenniejszą" zdobycz, poniżył Fiska, on go psychicznie zmiażdżył, i to w odpowiednim momencie, jakby był dla Matta i "Hell's Kitchen" zaplugawionym robactwem, które trzeba potraktować w odpowiedni sposób. Vanessa, która pojawiła się w 12-tym i 13-tym odcinku trzeciego sezonu była największą wadą Wilsona - kochać kogoś, kogo obecność markuje tylko twoje prawdziwe ,,ja" jest gwoździem do trumny twojego jakże optymistycznie zapowiadającego się, zaplanowanego życia. Nie jestem więc ostatecznie pewny, czy po finale sezonu w ogóle można mówić o zwycięstwie kogokolwiek, dosłownie... kogokolwiek: ,,krew, łzy, żal i walka"; nigdy nie zapomnę sekwencji finałowego epizodu trzeciej serii "Daredevila" rozpoczynającej się od telefonu Matta do Poindextera i przekonania go, że Fisk zmanipulował jego życie zabijając dziewczynę, na której mu w jakimś stopniu ,,zależało" i czyniąc siebie jedyną osobą, której Poindexter może zaufać. Uświadomienie sobie tego przez fałszywego Daredevila poskutkowało zaatakowaniem Fiska i Vanessy na ich ceremonii ślubnej, przy czym wcześniej, Poindexter odmroził porzucone w chłodziarni zwłoki Julie i je ze sobą przywiózł. Dalsze, ostatnie minuty finału serialu, to już czysta przyjemność: muzyka, tempo, styl i techniki pojedynków - mimo drobnej głupotki w postaci złamania kręgosłupa Poindexterowi. "Netflix" skasował "Daredevila" w najgorszym momencie, tracąc gigantyczny potencjał w postaciach Matta Murdocka i jego znajomych, Fiska, czy Bullseye'a. Takiej decyzji nie warto nawet komentować.
Z drugiej strony Fisk to inteligenty łotr, pasożyt społeczny, wywąchujący na kilometr słabość i niestabilność emocjonalną przeciwnika. To adwokat diabła, piekielny pośrednik i Ojciec chrzestny lub głowa mafijnej rodziny w jednym, który częściej lubi patrzeć jak ktoś zabija z jego zlecenia, niż samemu to robić. "Daredevil" nie jest serialem ,,superbohaterskim". Matt krwawi tylko dla siebie, i sam kiedyś powiedział, że ,,czy jako Daredevil, czy jako Matt Murdock, daleko mu do bohatera". Jako serial jest to raczej adaptacja komiksowego Uniwersum.
„Ray” Nadeem, to jest dopiero postać! Wykorzystanie wątku
agenta FBI dla wzmocnienia napięcia i dramaturgii serialu było bardzo dobrą
ideą, którą wykorzystano wyśmienicie!
A co do poszczególnych odcinków 3-ego sezonu niniejszym omawianego serialu, odcinek 3-ego sezonu "Daredevila" to jeden z najlepszych jego odcinków, zaraz po walce i ucieczce Matta z więzienia - za co wszystko odpowiedzialny był Fisk: w trzecim lub czwartym odcinku trzeciej serii produkcji, które zobaczyłem do tej pory; wliczając w to pierwszy i drugi sezon. Odcinek ten wycisnął ze mnie pokłady jakiegoś pierwotnego zaskoczenia; poczułem się jakby po moim kręgosłupie przeleciały pająki ciepłych impulsów elektrycznych, a gęsia skórka ,,zaatakowała" ze wzmożoną siłą. Chyba rozpłynę się w tych swoich abstrakcyjnych nerdowskich doznaniach; no bo, patrząc na wydarzenia 5-ego epizodu, jak tu nie ekscytować się - każdy to robi na swoją modłę - sposobem zapoznania widza z wizerunkiem, który większość oglądających i fanów zna z komiksowego pierwowzoru, z sylwetką Poindextera, zwanego popularnie "Bullseye". A przedstawiono go w genialny ,,ludzki", a nie typowy, kojarzony z genezą jakiegoś superłotra z adaptacji komiksowych, sposób. Psychoanaliza Poindextera, z perspektywy odkrywania ,,kart przeszłości" jego osoby , zakrapianej retrospekcją w surowym, dramatycznym, o kolorze przetartego aluminium, tonie, było tak wyjątkowo inne, a jednocześnie pasujące do charakteru całego serialu, że nie było sekundy, aby nie skupiać się przy tym niemożebnym, ,,psychologicznym" napięciu, na historii Poindextera. Nie mały swój udział w tej kreacji miał Fisk, przez którego perspektywę retrospekcji, którą można zaliczyć do ,,ukrytych mocy" Fiska, podobnych do detektywistycznych umiejętności Misty Knight, poznaliśmy przyszłego daredevilowego Bullseye'a. Fisk składając do kupy postać Poindextera, we odtwarzanych wspomnieniach, które sobie wyobrażał był niczym adwokat diabła, Mephistopheles, obserwujący spokojnie duszę ofiary, którą sprowokuje i którą będzie chciał posiąść.
Tak niezwykle dramatycznie wykreowanego serialu z objęciem różnych gatunków i specyficznego napięcia, i na dodatek adaptującego historie komiksowego "Uniwersum Marvela", jak "Daredevil" nie miałem przyjemności jeszcze oglądać. Nie wiem, czy to dobre porównanie, ale Mutt Murdock i jego alter ego wydają się być dobrymi odpowiednikami "Mrocznego Rycerza" z DC, przynajmniej pod wieloma względami: sprawiedliwość, jaka by ona nie była, jaką drogą zdobyta, zawsze musi zwyciężyć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Obsceniczne szaleństwo i mitologia Lovecrafta. Recenzja komiksu "Neonomicon"
Mroczna, wyjątkowo dogłębna w swej atmosferze, obłędna i zaskakująca w kreowaniu uczucia niepokoju i lęku, oraz tajemnicza, dogłębnie sza...

-
Popkulturowa myśl ludzka, popkultura, kultura popularna. Takich określeń używamy,...
-
Problematyka seryjnych morderców, to niezgłębiona, przytłaczająca, jak i ciekawa gałąź tematyczna, obejmująca swym zasięgiem ramy wielu dzi...